Świat

Trump chce uznać przemytników narkotyków za terrorystów, Meksyk się sprzeciwia

Autobus podpalony przez jeden z karteli narkotykowych podczas zamieszek z władzą po aresztowaniu Ovidio Guzmana, syna słynnego barona narkotykowego El Chapo Autobus podpalony przez jeden z karteli narkotykowych podczas zamieszek z władzą po aresztowaniu Ovidio Guzmana, syna słynnego barona narkotykowego El Chapo Forum
Amerykański prezydent poinformował, że od 90 dni stara się o wpisanie meksykańskich karteli narkotykowych na listę organizacji terrorystycznych. Południowi sąsiedzi USA od razu wyrazili sprzeciw, bojąc się konsekwencji ekonomicznych i militarnych.

Swoje plany Donald Trump przedstawił z typową dla siebie nonszalancją i lekceważącym stosunkiem do procesów legislacyjnych. Podczas wtorkowej rozmowy z prezenterem stacji FOX News Billem O’Reillym stwierdził, że jego celem jest wypowiedzenie „totalnej wojny” narkotykowym kartelom, które muszą „zniknąć z amerykańskiego terytorium”. Dodał, że nadanie im statusu organizacji terrorystycznych znacznie ułatwiłoby ten proces, a on sam najchętniej zrobiłby to natychmiast, ale „niestety wpisanie na listę to proces, to musi trwać, i w dodatku nie jest wcale taki prosty”.

Jak wygląda procedura wpisania na listę organizacji terrorystycznych

Choć, jak sam twierdzi, pracuje nad tym od 90 dni, to do zgodnego z prawem nazwania przemytników i handlarzy narkotyków terrorystami jeszcze daleka droga. Listę prowadzi bowiem nie sam Biały Dom, ale Departament Stanu we współpracy z Departamentem Sprawiedliwości i Departamentem Skarbu. To szefowie tych trzech instytucji ostatecznie podejmują decyzję, czy analizowana struktura może zostać uznana za tzw. FTO, czyli Foreign Terrorist Organisation. Swoje do powiedzenia ma też Kongres, który po wstępnej decyzji departamentów ma siedem dni na własną analizę procesu i ewentualne zablokowanie go. Dopiero po upływie tygodnia nowa lista prezentowana jest w rejestrze ustaw federalnych i staje się prawomocna.

Teoretycznie od decyzji amerykańskich władz mogą odwołać się też sami zainteresowani – kontestując wpisanie na listę FTO w federalnym sądzie apelacyjnym lub składając oficjalny wniosek o zdjęcie etykietki terrorystów. To drugie rozwiązanie możliwe jest jednak dopiero po dwóch latach. W tej chwili za zagraniczne organizacje terrorystyczne uznane są przez Departament Stanu aż 63 podmioty – głównie bliskowschodnie i islamistyczne bojówki oraz grupy, jak Al-Kaida czy Boko Haram, ale na liście widnieją też Front Wyzwolenia Palestyny czy ETA, baskijska armia niepodległościowa.

Wpisanie na listę FTO meksykańskich karteli narkotykowych przemycających do Stanów Zjednoczonych nie tylko zabronione substancje, ale też coraz częściej nielegalnych imigrantów, miałoby poważne konsekwencje. Oznaczałoby bowiem, że każdy, kto tym organizacjom pomaga na amerykańskiej ziemi, natychmiast oskarżany jest o zdradę stanu, a w przypadku obcokrajowców – wydalany z kraju. Osoby kojarzone z grupami terrorystycznymi mają też zakaz wstępu na terytorium Stanów Zjednoczonych. Z podmiotami z FTO nie wolno handlować, mieć jakiegokolwiek stosunku instytucjonalnego, nawet spotykać się towarzysko. Departament Skarbu natychmiast zamraża konta i przejmuje cały amerykański kapitał tych organizacji.

Czytaj także: Kolejne ofiary politycznych zabójstw w Meksyku

Meksyk obawia się eskalacji militarnej

Deklaracja Trumpa to reakcja na brutalne zamordowanie mormońskiej rodziny na terenie północnego Meksyku 4 listopada. Podczas podróży samochodowej przez słabo zaludniony obszar przygranicznego stanu Sonora matka i sześcioro dzieci zostało zabitych w strzelaninie między gangami narkotykowymi. Po tym wydarzeniu mormońska społeczność, w której na co dzień mieszkała rodzina, wystosowała do Białego Domu petycję o nadanie kartelom statusu organizacji terrorystycznych. Trump w ostatnich tygodniach wielokrotnie odwoływał się do tragedii w Sonorze, dając również do zrozumienia, że do walki z przemytnikami jest gotów zaangażować amerykańskie wojsko.

I choć na pierwszy rzut oka wydaje się to mało prawdopodobne, to właśnie militarnej eskalacji na terenach przygranicznych najbardziej obawiają się władze w Mexico City. Prezydent kraju Andres Manuel Lopez Obrador i szef tamtejszej dyplomacji Marcelo Ebrard natychmiast skrytykowali plany Trumpa, nazywając je „próbą naruszenia meksykańskiej suwerenności”. Ebrard dodał też, że zakomunikował Białemu Domowi niechęć Meksyku do ewentualnej współpracy przy zwalczaniu karteli jako organizacji terrorystycznych, podkreślając, że to wewnętrzna sprawa Meksyku i kraj jest w stanie sam się z nią uporać.

Obawy meksykańskich władz nie są do końca bezpodstawne, bo Donald Trump o potencjalnej misji wojskowej mówi akurat dość otwarcie. We wspomnianej rozmowie z O’Reillym stwierdził nawet, że wielokrotnie proponował już Lopezowi Obradorowi, że „wejdzie tam [do Meksyku] i sam zrobi porządek z kartelami”, ale prezydent Meksyku, ku rozczarowaniu i zdziwieniu Trumpa, nie był zainteresowany jego propozycją.

Czytaj także: Meksykańska polityka coraz mocniej ocieka krwią

Dlaczego Meksyk nie chce wpisania karteli na listę FTO

Południowi sąsiedzi USA sprzeciwiają się jednak wpisaniu karteli na listę FTO także z innych powodów. Ana María Salazar, ekspertka ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Harvarda, podkreśla, że byłby to przede wszystkim ogromny cios wizerunkowy i dyplomatyczny, świadczący o tym, że Meksyk sam sobie z wojną narkotykową nie radzi. I nie byłby to wniosek przesadzony. Według danych Panamerykańskiego Banku Rozwoju (IADB) w ciągu ostatnich 12 lat w wyniku aktów przemocy wywołanych przez kartele zginęło między 200 a 250 tys. osób. To tylko szacunki dotyczące Meksyku, do których należałoby doliczyć kilkanaście tysięcy śmierci spowodowanych przez satelickie organizacje przestępcze w Ameryce Środkowej oraz zabitych przez kartele na terenie USA.

Lopez Obrador twardo obstaje jednak przy swoim. Problem narkotykowej przemocy chce rozwiązać strategią koncyliacji, a nie konfrontacji. Z kartelami chce się dogadać, twierdząc, że siłowe podejście do problemu tylko zwiększy liczbę zabitych. Swoją politykę wobec gangów nazywa nawet „uściskami zamiast nabojów”. Dlatego tak radykalnie sprzeciwia się planom Trumpa. Wpisanie karteli na listę FTO w USA spowodowałoby, że wiele z ich operacji na powrót przeniosłoby się do Meksyku. A co za tym idzie, na terenie kraju pojawiłoby się więcej żołnierzy karteli, więcej broni, więcej narkotyków – a także więcej agresji.

Władze w Mexico City obawiają się też konsekwencji ekonomicznych. Stosunki gospodarcze obu państw są już i tak bardzo napięte, a Trump regularnie grozi Meksykowi wojną celną i blokadami handlowymi w rewanżu za przybywające do USA rzesze nielegalnych imigrantów z Ameryki Centralnej. Uznanie karteli za organizacje terrorystyczne oznaczałoby znacznie bardziej drobiazgowe kontrole na granicy oraz dodatkowy nadzór transakcji finansowych między podmiotami z obu krajów. Stany Zjednoczone są największym partnerem handlowym Meksyku, a kolejne spowolnienia w przepływie osób i dóbr czy nawet możliwe restrykcje i sankcje mocno uderzyłyby w tamtejszy budżet.

Wreszcie z punktu widzenia Meksyku inicjatywa Trumpa to przejaw amerykańskiego imperializmu. Nazywając kartele organizacjami terrorystycznymi, Biały Dom znów wepchałby się na teren krajów Ameryki Centralnej, traktując je ponownie jak swoje własne podwórko. Prawnie usankcjonowana wojna z kartelami oznaczałaby więcej dyplomatycznych nacisków, ingerencję w lokalny system bankowy i możliwe naruszenie interesów niektórych obywateli Meksyku żyjących w Stanach. Już teraz amerykańskie organy ścigania, głównie CIA, regularnie dokonują mniej lub bardziej zgodnych z międzynarodowym prawem rajdów na terytorium Meksyku lub tajnych operacji bezpośrednio w tym kraju.

Gdyby zatem rzeczywiście Donald Trump do walki z kartelami zmilitaryzował gwardię narodową albo wysłał na granicę jeszcze więcej regularnych oddziałów armii, wróciłby do czasów, w których amerykańska pięść i karabin dyktowały kierunek polityki wewnętrznej krajów Ameryki Centralnej. A na to zgody w Meksyku nie będzie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną