Spotkania z wyborcami Elizabeth Warren kończy „kolejkami selfie” (selfi line). Formalnie to nie selfie, bo zdjęcia pstrykają jej współpracownicy. Ale sztab senatorki z Massachusetts podchodzi do tego profesjonalnie, żeby nie powiedzieć: po fordowsku. 70-letnia kandydatka zmienia buty na sportowe, setki wyborców ustawiają się w kolejki, wyznaczona osoba odbiera od nich torby, druga – telefon. A Warren z każdą osobą zamienia kilka słów. Potem kolejny doradca oddaje telefon, inny zwraca torby, a na koniec jeszcze podziękowania od wolontariusza.
W procesie, który trwa przeważnie kilka godzin, uczestniczy siedem osób plus kandydatka. Niedawno sztab chwalił się, że Warren zrobiła już ponad 70 tys. selfie, co zajęło jej 107 godzin. „Mam na to czas, bo nie spędzam godzin, dni i tygodni z korporacyjnymi lobbystami czy bogatymi donatorami” – mówi z dumą. To element jej strategii, prezentowania się jako rzeczniczki 99 proc., przeciwko 1 proc. Przeciwko oligarchizacji i plutokracji.
Warren zapowiedziała, że od potężnych darczyńców nie weźmie centa. Wcześniej na tę strategię postawił inny progresywny kandydat, Bernie Sanders. Rezygnacja z wielkich darczyńców wzburzyła jednak bardziej umiarkowaną flankę partii. „To jest bardzo głupia decyzja, nie tylko uderza w szanse odzyskania Białego Domu przez demokratę, ale szkodzi wszystkim kandydatom” – grzmiał na Twitterze jeden z jej partyjnych kolegów. Trzeba przyznać, że Trump i republikanie w kwartał zebrali pięć razy więcej niż Warren. Zwolennicy strategii małych datków ripostują jednak, że taki model mobilizuje do ciężkiej pracy i zabiegania o głosy wyborców, którzy odpłacają potem w lokalach wyborczych.
Kapitalistka do kości
Na rok przed wyborami prezydenckimi niby wiadomo, że republikanów będzie reprezentował Donald Trump.