Bilioner, magnat medialny i były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, ogłosił, że będzie się ubiegał o nominację prezydencką Partii Demokratycznej w przyszłorocznych wyborach. Jest on pod wieloma względami najlepszym spośród obecnych kandydatów do Białego Domu i byłby znakomitym prezydentem, ale specyfika obecnej sytuacji politycznej w USA sprawia, że jego start w wyborach najprawdopodobniej skomplikuje tylko wyścig demokratów do nominacji prezydenckiej.
Bogaty jak Bloomberg
W odróżnieniu od Donalda Trumpa, który swoje pieniądze zawdzięcza w wielkim stopniu spadkowi po ojcu, Bloomberg miał znacznie trudniejszy start i jest przykładem amerykańskiego self-made-mana. Jego majątek ocenia się na 58 mld dol., co plasuje go w okolicach 10. miejsca w rankingu najbogatszych osób na świecie. Jego medialne imperium – agencja informacyjna i serwisy finansowe – obsługuje 69 krajów. Ogłaszając swoją kandydaturę, podkreślił, że sam całkowicie sfinansuje swoją kampanię wyborczą, nie przyjmie donacji od nikogo i już w najbliższych tygodniach wyda 30 mln dol. na ogłoszenia wyborcze w całych USA, głównie w najważniejszych stanach. Jego współpracownicy poinformowali, że gdyby został prezydentem, nie będzie pobierał należnej prezydenckiej pensji – tak jak nie pobierał pensji jako burmistrz Nowego Jorku. „Michael Bloomberg jest nie do kupienia” – podkreślają jego zwolennicy.
„Ale sam chce kupić wybory” – odpowiadają na to jego rywale. Czołowi kandydaci do nominacji Bernie Sanders i Elizabeth Warren oświadczyli, że kandydatura Bloomberga jest przejawem korupcji amerykańskiego systemu politycznego, gdzie pieniądze odgrywają coraz większą role w wyborach. Sanders i Warren reprezentują lewe skrzydło Partii Demokratycznej, które wydało wojnę wielkim korporacjom, zwłaszcza kapitałowi finansowemu, i zwraca uwagę, że nowojorski multimiliarder skrytykował ich główne propozycje programowe, przede wszystkim zapowiedzi znacznego podniesienia podatków od korporacji i od najzamożniejszych Amerykanów. Lewica piętnuje Bloomberga jako typowego przedstawiciela plutokracji i obrońcę jej interesów kosztem biednych i klasy średniej.
Czytaj także: Bastion Trumpa – chrześcijańscy konserwatyści
Demokrata z epizodem wśród republikanów
W rzeczywistości jako burmistrz Nowego Jorku Bloomberg prowadził politykę progresywną. Popierał tworzenie dobrych warunków dla biznesu, ale i rozbudowę opieki społecznej. Wspierał inicjatywy na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych, zwiększanie nakładów na edukację i służbę zdrowia, ściślejszą kontrolę dostępu do broni palnej oraz stworzenie perspektywy obywatelstwa USA dla nielegalnych imigrantów. W sprawach międzynarodowych opowiada się za silnym przywództwem Ameryki na świecie, jej militarną obecnością w zapalnych regionach świata. Podsumowując – reprezentuje umiarkowane skrzydło Partii Demokratycznej. Należał do niej przez większą część swego życiorysu, chociaż w dekadzie 2000–10 zmienił partyjne barwy – przystąpił do republikanów, a potem zarejestrował się jako niezależny. Od roku jest znowu demokratą i mówi, że pozostanie nim już do końca życia.
Bloomberg dużo wcześniej już przymierzał się do kandydowania, ale nie zdecydował się, gdyż pozycja Joe Bidena jako lidera stawki wydawała się z początku niezagrożona. Jednak po średnio udanych występach byłego wiceprezydenta w debatach telewizyjnych coraz bardziej zagraża mu jednak Warren, sondaże wskazują na względnie wyrównane szanse obojga, a także Sandersa. Zdecydowanego lidera już właściwie nie ma i wśród demokratów narastają wątpliwości, czy Biden sprosta w konfrontacji z agresywnym Trumpem. Powszechnie uważa się, że Bloomberg – który, ogłaszając start do nominacji, powiedział, że Trump jest „egzystencjalnym zagrożeniem dla kraju” i Ameryka „nie może sobie pozwolić” na jego drugą kadencję – ma nadzieję zastąpić Bidena w roli lidera umiarkowanego centrum, licząc na poparcie niezależnych wyborców, a może nawet niektórych, niechętnych prezydentowi, republikanów.
Czytaj także: Jedna z nich może zostać pierwszą prezydentką USA
Jakie poparcie ma Bloomberg wśród demokratów?
Najpierw jednak musi zdobyć partyjną nominację prezydencką, co może się okazać mission impossible. Jak na razie, około połowy demokratów zapowiada, że na pewno go nie poprze. To oczywiście lewica stronnictwa, ale szczególnym problemem Bloomberga są Afroamerykanie, którzy nie mogą mu zapomnieć, że jako burmistrz Wielkiego Jabłka kontynuował politykę prawa i porządku poprzedniego mera miasta Rudy′ego Giulianiego, której wyrazem było m.in. zatrzymywanie na ulicach i rewidowanie wyglądających podejrzanie mężczyzn – tzw. stop and frisk (zatrzymaj i przeszukaj) policy. W praktyce policja zatrzymywała przeważnie Afroamerykanów i Latynosów. Dlatego obecne sondaże wskazują, że poparcie dla Bloomberga wśród czarnoskórych Amerykanów wynosi... zero. Tymczasem w wyścigu do nominacji ta właśnie grupa wyborców najprawdopodobniej zadecyduje, kto wygra.
Ponieważ tak późno włączył się do wyścigu, kiedy około tuzina demokratów ma już za sobą kilka debat telewizyjnych i setki spotkań z wyborcami, Bloomberg zapowiedział, że nie weźmie udziału w pierwszych prawyborach – w Iowa, New Hampshire i Karolinie Południowej – i będzie uczestniczył w rywalizacji dopiero w tzw. superwtorek, na początku marca, kiedy prawybory odbędą się w kilkunastu stanach, w tym największych, jak Kalifornia i Teksas, w których w sumie walka toczyć się będzie o głosy około jednej czwartej demokratów. Komentatorzy zauważają, że to śmiała, ale ryzykowna taktyka, gdyż po prawyborach we wspomnianych trzech pierwszych stanach zwykle pojawiał się już lider stawki, któremu trudno było potem odebrać pozycję faworyta.
Tym razem jednak nic nie jest „zwykle” – żyjemy w czasach, kiedy lepiej niczego nie przewidywać. Pewno jest tylko jedno – że kandydatura Bloomberga jeszcze bardziej komplikuje i tak już trudną sytuację demokratów przed wyborami w 2020 r. Choćby dlatego, że może on odebrać wielu wyborców Bidenowi, który wciąż uchodzi za polityka najlepiej predestynowanego do pokonania Trumpa i złagodzenia politycznego podziału nękającego kraj.