Długość smyczy
Długość chińskiej smyczy. Hongkong protestuje dłużej, niż ktokolwiek przypuszczał
Niepokój trwa od wiosny. Znacznie dłużej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Trudno było sobie bowiem wyobrazić, że najmłodsze pokolenia 7-milionowego Hongkongu znajdą w sobie tyle animuszu, by wiele razy setkami tysięcy i milionami wychodzić od ponad 250 dni na ulice i zajmować się polityką. Zaczęli od niezgody na przepisy pozwalające na ekstradycję do Chin. Później reagowali na aresztowania i agresję policji, a teraz biją się o długość ustrojowej smyczy, na której Pekin trzyma półautonomiczną metropolię. I ich przyszłość.
Zaskakująco długo autorytarne władze Chińskiej Republiki Ludowej tolerują chaos w Pachnącym Porcie. Efektem tej pobłażliwości była bez wątpienia listopadowa eskalacja. O ile wiosną i na początku lata tłum niespecjalnie szukał guza, niósł świece i śpiewał melancholijne chrześcijańskie psalmy, to jesienią demonstranci wzięli do rąk łuki, butelki z benzyną i kamienie, a na twarze założyli maski przeciwgazowe. Wstrzymywali ruch uliczny i metro. Stawiali barykady, toczyli regularne bitwy z policją, m.in. podczas oblężenia politechniki. Jednego wieczoru aresztowano tam 700 osób. Niektórzy próbowali uciekać z terenu uczelni kanałami, co oznaczało błądzenie w ciemnościach, pływanie w odchodach i wśród węży.
Granice cywilizacji
Władze chińskie miesiącami wstrzymały się od dalej idących reakcji, mimo że w tym roku Hongkończycy porwali się na wszystkie komunistyczne świętości. Zdzierali z masztów czerwone flagi, poniewierali – bywało, że bez pardonu – funkcjonariuszy sił porządkowych. Zdemolowali siedzibę lokalnego parlamentu, pełniącego funkcję rady miejskiej. Nie słuchają poleceń. Mają w nosie, co ma o nich do powiedzenia komunistyczna propaganda. Dowiedzieliby się z niej, że „przekroczyli granice ludzkiej moralności i cywilizacji”, jak pisał niedawno „Dziennik Ludowy”, chińska „Trybuna Ludu”.