Świat

Corbyn proponuje nacjonalizację i zieloną rewolucję w Wielkiej Brytanii

Szef Partii Pracy Jeremy Corbyn w Birmingham Szef Partii Pracy Jeremy Corbyn w Birmingham Richard Pohle / Forum
Program Partii Pracy na wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii to powrót do radykalnych korzeni. Czy w ślad za Brytyjczykami znów pójdą lewicowe partie z całej Europy, tak jak to było za Tony′ego Blaira?

„To manifest nadziei. Program, który przyniesie prawdziwą zmianę. Jest pełny popularnych postulatów, które polityczny establishment blokował przez całe pokolenie” – tymi słowami lider Partii Pracy Jeremy Corbyn otworzył konferencję prezentującą program labourzystów na wybory 12 grudnia. Impreza miała miejsce na Uniwersytecie Birmingham, w mieście o silnej robotniczej tradycji i długiej historii zwycięstw lewicy. Większość okręgów w tej drugiej pod względem wielkości metropolii w Zjednoczonym Królestwie najpewniej przypadnie Partii Pracy.

Czytaj też: Historyczne wybory w Wielkiej Brytanii już 12 grudnia

Nie jest tak różowo

W skali kraju sytuacja nie jest dla labourzystów tak różowa. Sondaże dają im 30 proc. poparcia, o 12 pkt proc. mniej niż torysom. Sam Corbyn jest jednym z najgorzej ocenianych polityków w Wielkiej Brytanii – według badania YouGov z 11–12 listopada jedynie 24 proc. wyborców ocenia go pozytywnie, a źle – 66 proc. W tym samym badaniu lider Partii Konserwatywnej Boris Johnson wypada dużo lepiej: 43 proc. pozytywnych opinii i 49 proc. negatywnych. I to mimo tego, że obecnemu premierowi, wbrew obietnicom, nie udało się wyprowadzić kraju z Unii w terminie 31 października.

Czy „manifest nadziei” po wyborach trafi na śmietnik historii, jak wszystkie programy Partii Pracy od niemal dekady? Są przynajmniej dwa powody, dla których labourzyści mogą mieć nadzieję, że nie. Pierwszym jest doświadczenie z kampanii z 2017 r. Na miesiąc przed wyborami przewaga torysów była jeszcze większa niż obecnie – 12–20 pkt proc. Ostateczny wynik wyborów był jednak bardzo bliski: konserwatyści dostali tylko 2,5 pkt proc. więcej niż Labour.

Drugim powodem jest zdolność koalicyjna Partii Pracy. Wprawdzie Corbyn wyklucza jakąkolwiek koalicję, twierdząc, że jedynym celem partii są samodzielne rządy, to jest to tylko przedwyborcza poza. Po wyborach ma szanse dogadać się zarówno ze Szkocką Partią Narodową (SNP), jak i z Liberalnymi Demokratami. Takiego luksusu nie mają za to konserwatyści, którzy z pozostałymi partiami są skłóceni przez brexit. Nawet tradycyjni stronnicy torysów – północnoirlandzcy unioniści z DUP – raczej nie zdecydują się na porozumienie z Johnsonem, który poświęcił ich interesy, aby wynegocjować nowy deal z Brukselą (zgodził się na odrębne potraktowanie Irlandii Północnej od reszty Zjednoczonego Królestwa).

Adam Szostkiewicz: Boris, do rowu!

O brexicie lepiej nie mówić

Kwestia wyjścia z Unii jest dla labourzystów problematyczna. Propozycja rozwiązania brexitowego klinczu w ich programie ma spodobać się większości lewicowego elektoratu o prounijnych poglądach, nie odstraszając zarazem antyunijnej mniejszości. Corbyn i spółka obiecują wynegocjować nowe (trzecie już) porozumienie z Unią, które zakładałoby unię celną ze wspólnotą i obietnicę nieodbiegania od unijnych standardów w kwestii praw społecznych i ochrony środowiska. Następnie rząd Partii Pracy ma zorganizować referendum, w którym jedną opcją byłoby wyjście z Unii z nowym porozumieniem, a drugą – odwołanie brexitu.

Plan wydaje się możliwy do realizacji – potrzebne byłoby tylko przekonanie unijnych partnerów do zaakceptowania nowej umowy i do kolejnego, pewnie sześciomiesięcznego odroczenia terminu brexitu. Słaby punkt stanowi samo referendum. Czy Partia Pracy będzie namawiać do głosowania za własną umową, czy za pozostaniem w Unii? Na razie Corbyn sugeruje, że w ogóle nie zajmą w tej kwestii stanowiska, co wykorzystują do ataków na lewicę zarówno otwarcie prounijni Liberalni Demokraci, jak i Torysi.

Kierownictwo Partii Pracy zdaje sobie sprawę, że debata o brexicie im nie sprzyja – dlatego rozdział o wyjściu z Unii w „manifeście nadziei” jest wstydliwie upchnięty między reformy ustrojowe i politykę międzynarodową. Labourzyści o wiele bardziej komfortowo czują się w innych obszarach polityki, szczególnie w kwestiach polityki społecznej, gospodarki i ekologii. Te części w manifeście są o wiele bardziej rozwinięte i – jak przyznaje sam Corbyn – radykalne.

Krytycy porównują program wyborczy na 2019 rok do polityki partii z lat 70. – czasów rządów Labour utożsamianych z kryzysem gospodarczym, wysoką inflacją, bezrobociem i masowymi strajkami, które otworzyły drogę do ery Margaret Thatcher. Ta diagnoza jest tylko częściowo trafna – radykalizm programu Partii Pracy nawiązuje do socjalistycznych korzeni tego ugrupowania, ale czerpie też ze współczesnych trendów na lewicy.

Czytaj także: Kim jest lider Partii Pracy

Duże państwo, duże wydatki

Centralną obietnicą labourzystów jest zerwanie z polityką „zaciskania pasa” prowadzoną przez konserwatystów, ale wcześniej też przez Partię Pracy za rządów Tony’ego Blaira. W ciągu pięciu lat planują wydać 150 mld funtów na fundusz transformacji społecznej, który trafiłby do szkół, placówek społecznych i do ukochanego przez Brytyjczyków systemu opieki zdrowotnej (National Health ServiceNHS). Do tego Partia Pracy obiecuje zapewnienie ufundowanego przez państwo darmowego, szerokopasmowego internetu dla wszystkich obywateli, co według rządowej agencji ds. infrastruktury będzie kosztować kolejne 100 mld funtów.

W propozycji najbardziej przypominającej lata 70. Labour obiecuje nacjonalizację kolei, energetyki, poczty i wodociągów. To niejedyny postulat, który nie spodoba się sektorowi prywatnemu. Partia Pracy planuje przymusić największe firmy do przekazania 10 proc. udziałów pracownikom. Dywidendy mają być wypłacane wszystkim pracownikom po równo, do kwoty 500 funtów – reszta ma zasilić fundusz praktyk zawodowych w zielonych sektorach.

Polityce klimatycznej labourzyści poświęcili w swoim programie najwięcej miejsca, obiecując przeprowadzenie „zielonej rewolucji przemysłowej”. Oczywiście wiąże się to z kolejnymi wydatkami: 250 mld funtów w ciągu dekady. Te pieniądze mają pozwolić Wielkiej Brytanii w 2030 r. na wytwarzanie 90 proc. energii i 50 proc. ciepła ze źródeł odnawialnych. Elektryczność dostarczy 7 tys. nowych wiatraków na morzu i 2 tys.na lądzie, a także panele słoneczne i nowe elektrownie atomowe.

„Niemal wszystkie” domy w Wielkiej Brytanii mają zostać wyremontowane, aby zwiększyć ich efektywność energetyczną. Do tego Partia Pracy planuje przywrócić kolej do dawnej świetności i doinwestować transport publiczny. Zielona rewolucja przemysłowa ma według Labour stworzyć przynajmniej milion nowych miejsc pracy.

Czytaj także: Dominic Cummings – zły duch brexitu

Większy deficyt kłóci się z pozostaniem w Unii

Tak radykalne zwiększenie wydatków publicznych prowokuje pytania o źródła finansowania. Według programu Partii Pracy (który zawiera szczegółowe wyliczenie kosztów i zysków), tylko część zostanie zbalansowana przez wzrost podatków. Nowe obciążenia będą dotyczyć przede wszystkim firm – główna stawka CIT wzrośnie z 17 proc. obecnie do 26 proc. w 2023 r., z ulgami dla mniejszych przedsiębiorstw.

Labour chce skuteczniej ściągać podatki od międzynarodowych korporacji, które w Wielkiej Brytanii – podobnie jak wszędzie indziej – skutecznie unikają opodatkowania. Podwyżki podatków czekają też najlepiej zarabiających Brytyjczyków. Resztę wydatków będzie musiało sfinansować znaczące zwiększenie deficytu.

W tym punkcie programu Partia Pracy mimowolnie musi wrócić do brexitu. Radykalne zwiększenie zadłużenia publicznego kłóci się bowiem z prawem unijnym, podobnie jak nacjonalizacja niektórych sektorów gospodarki (chodzi m.in. o regulacje dotyczące pomocy publicznej i konkurencji). Corbyn utrzymuje, że program Partii Pracy uda się zrealizować, nawet jeżeli Zjednoczone Królestwo pozostanie w Unii, ale te zapewnienia nie przekonują konkurentów labourzystów w walce o prounijny elektorat – Liberalnych Demokratów.

Czytaj także: Czym jeszcze zaskoczy premier Johnson

Czerwono-zielony wzór dla europejskiej lewicy

Partia Pracy najpewniej nie wygra wyborów, a jeżeli uda jej się utworzyć rząd, na drodze do realizacji jej postulatów staną koalicjanci, szczególnie bardziej prorynkowi Liberalni Demokraci. Nie oznacza to, że program labourzystów – ów „manifest nadziei” – należy zignorować. Pokazuje on trendy w myśleniu na lewicy, które podobnie jak „trzecia droga” Tony’ego Blaira i Billa Clintona ze świata anglosaskiego przedostaną się również na kontynent.

Szczególnie że według badań opinii nawet najbardziej radykalne postulaty Partii Pracy, jak nacjonalizacja czy podwyższenie podatków dla najbogatszych, są o wiele bardziej popularne na Wyspach, niż mogłyby na to wskazywać sondaże partyjne. Lewica stanie się więc na powrót bardziej „czerwona” – proponując zwiększenie wydatków publicznych, zadłużanie państwa czy nawet nacjonalizację i rozdawanie udziałów w firmach pracownikom.

Dostrzegając zagrożenie ze strony partii zielonych, sama będzie musiała się też „zazielenić”, przyjmując spopularyzowany przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej program „Nowego Zielonego Ładu”, do którego odwołuje się również Partia Pracy.

Czytaj też: Brexit, i tragedia, i farsa

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną