Społeczne bunty to niemal zawsze zagadka. Dlaczego teraz? Dlaczego akurat ta kropla przelała czarę? Przecież chwilę wcześniej było tak samo źle. Ostatnią kroplą może być zwolnienie z pracy suwnicowej. Dla innych – jeden człowiek, który właśnie przestał się bać, wyszedł z tłumu i ruszył samotnie w stronę szpaleru uzbrojonych po zęby policjantów.
W Chile ostatnią kroplą była podwyżka cen biletów na metro – o 30 peso (15 polskich groszy); inspiracją dla reszty społeczeństwa – licealiści i studenci. To oni zbuntowali się pierwsi – jak gdyby się zmówili, choć żadnej zmowy nie było. Młodzi poczuli wściekłość i zaczęli przeskakiwać bramki w metrze, żeby nie płacić za przejazd. Dość! To już enta podwyżka w ciągu ostatnich kilku lat!
Chwilę potem okazało się, że dość podwyżek i wielu innych rzeczy ma większość Chilijczyków. I zaczęli masowo wychodzić na ulice. Jednego z październikowych dni chilijskie MSW naliczyło ponad 50 manifestacji w kraju. 25 października na Plaza Italia w Santiago de Chile zgromadziło się 1,2 mln wściekłych – rekordowa odnotowana liczba protestujących w historii Chile.
Pierwsza dama Cecilia Morel na ujawnionym przez media nagraniu mówi do przyjaciółki, że protestujący na ulicach to „kosmici”, „obca inwazja”. Zbuntowani odczytali te słowa tak: istotnie, pani prezydentowa i oni nie tylko nie mieszkają w tym samym kraju; mieszkają na różnych planetach.
Jeden z latynoamerykańskich tygodników zatytułował artykuł o chilijskich protestach „[Przedstawiciele] 99 procent zajmują ulice”. To aluzja do niesprawiedliwego ładu społecznego, który występuje nie tylko w Chile, lecz akurat Chile jest jego wyrazistym przykładem. Ów ład wyraża się podziałem społeczeństwa na 1 proc.