Świat

Protesty w Chile. Największe od upadku dyktatury Pinocheta

Protesty w Santiago de Chile Protesty w Santiago de Chile Forum
Masowe protesty od tygodnia paraliżują Santiago de Chile. To nie tyle sprzeciw wobec podwyżek i wysokich kosztów życia, ile manifestacja niezgody na legitymizowaną przez system nierówność społeczną.

Zdjęcia z głównych ulic chilijskiej stolicy od kilku dni nie schodzą z pierwszych stron gazet i nagłówków. Spalone samochody, zdewastowane sklepy i wagony metra, starcia z policją ubraną w szturmowe umundurowanie i przede wszystkim nieprzebrane rzesze Chilijczyków, maszerujących przez centrum Santiago w proteście przeciwko podwyżkom cen biletów komunikacji miejskiej.

Chile: godzina policyjna, wojsko na ulicach

Sytuacja w Santiago przypomina krajobraz dużego miasta na progu wojny domowej lub zbrojnego przewrotu – co samo w sobie akurat w Chile wywołuje dramatyczne skojarzenia. W 12 z 16 regionów obowiązuje godzina policyjna (od ok. 20–22 do 5–6 nad ranem), a jej przestrzegania pilnują regularne oddziały wojska. Nie kursuje komunikacja miejska, praktycznie niedostępne są taksówki, utrudniony jest dojazd na lotnisko, przez co z Santiago ciężko wydostać się za granicę. Ambasady, w tym polskie przedstawicielstwo dyplomatyczne, radzą obywatelom pozostawanie w domach, robienie zapasów żywności i przeniesienie się, o ile to możliwe, z ogarniętych protestami dzielnic na wschód miasta.

Jak podaje administracja prezydenta Sebastiana Piñery, do tej pory w starciach z policją zginęło co najmniej 18 osób. Oddziały szturmowe używają wobec protestujących armatek wodnych, gumowych kul i gazu łzawiącego. Dużo dokładniejsze statystyki prowadzi INDH, Narodowy Instytut Praw Człowieka, organizacja pozostająca pod częściowym nadzorem rządu, ale zaprojektowana tak, by kadencyjność jej członków nie pokrywała się z kadencją władz federalnych.

Czytaj także: Prezydenta Piñery szczęście w nieszczęściu

W Chile chodzi o więcej niż ceny biletów

Według danych INDH od piątku w wyniku protestów rannych zostało 997 osób, w tym 24 odniosło obrażenia od gumowych kul, aż 413 – od broni palnej. Zwłaszcza ta ostatnia statystyka mocno uderza w narrację rządu Piñery o skutecznym i pokojowym rozwiązywaniu kryzysu.

Zatrzymano 3162 osoby, w tym 545 kobiet i 343 osoby poniżej 18. roku życia. 80 uczestnikom protestów postawiono zarzuty, z czego pięciu oskarżonych jest o morderstwo lub jego usiłowanie, natomiast 15 sądzonych ma być za akty przemocy seksualnej. Co ważne, wszystkie dane dotyczą wyłącznie osób aktywnych w protestach. Zarzutu przekroczenia uprawnień lub wyrządzenia krzywdy fizycznej nie postawiono żadnemu funkcjonariuszowi publicznemu.

Choć protesty trwają od tygodnia, a za bezpośrednią przyczynę podaje się podniesienie cen biletów metra w Santiago o 30 pesos (ok. 15 gr), podwaliny pod demonstracje kładziono od ponad miesiąca, a w szerszej perspektywie – nawet od 30 lat. Kilka tygodni temu protesty zaczęli bowiem uczniowie liceów. Prowadzeni przez młodzież z Instituto Nacionál, najstarszej i najbardziej prestiżowej szkoły średniej w Chile (nauczycielem był tu m.in. Ignacy Domeyko), protestowali przeciw likwidacji zniżek na transport i wysokim kosztom edukacji na wszystkich jej poziomach.

Protesty szybko przerodziły się w strajki okupacyjne, a uczniowie, do których stopniowo zaczęli dołączać studenci stołecznych uniwersytetów, regularnie ścierali się z policją. To zresztą znamienne dla wszelkich fal społecznej aktywizacji w Chile – z reguły wywodzą się właśnie ze społeczności uczniowskich. Młodzież jest niesamowicie rozpolitykowana, a działalność w partyjnych młodzieżówkach w wieku 14 czy 15 lat jest tam rzeczą absolutnie normalną. Poprzednie wielkie protesty – tzw. ruch pingwinów, nazwany od mundurków jego twórców, wyszedł właśnie ze szkół i o mały włos nie obalił w 2006 r. dopiero co zaprzysiężonego rządu Michelle Bachelet.

Elementy dyktatury w chilijskiej demokracji

Obecna fala demonstracji czerpie ze wszystkich poprzednich manifestacji społecznego niezadowolenia. Bo choć podwyżki cen biletów same w sobie nie spowodowały wyjścia prawie 1,5 mln osób na ulice Santiago, kwestia transportu publicznego doskonale ilustruje, że nierówności ekonomiczne są tu wręcz zinstytucjonalizowanym elementem państwowości. Metro i przed podwyżką było drogie, zwłaszcza biorąc pod uwagę zarobki. Przy średnim wynagrodzeniu wynoszącym równowartość ok. 3 tys. zł dla regionu stołecznego miesięczne wydatki na przejazdy metrem mogą wynieść 500–1000 zł. Dla większości mieszkańców to sumy zaporowe. W dodatku rząd steruje nimi ręcznie, rzadko wprowadzając ulgi, bilety długoterminowe czy inne instrumenty obniżenia kosztów podróży.

Alternatywą są autobusy – tonące w korkach, jeżdżące nieregularnie i w sposób często niemożliwy do zrozumienia. Niemal całkowita prywatyzacja usług publicznych w Chile wynaturzyła się do tego stopnia, że każda stołeczna dzielnica ma osobnego prywatnego przewoźnika. Ogólnomiejskich połączeń jest jak na lekarstwo, więc bardzo łatwo o komunikacyjne wykluczenie, nawet żyjąc w największej metropolii kraju.

Dlatego Chilijczycy nie protestują tylko przeciwko przejazdom, ale drogiemu życiu we własnym kraju. Idąc ulicami Santiago, krzyczą: „To nie 30 peso, to 30 lat”, nawiązując do spuścizny demokratycznej republiki, powstałej w wyniku negocjowanego przekazania władzy przez dyktatora Augusto Pinocheta. Choć transformacja ustrojowa uznawana jest przez ekspertów i wielu polityków za modelową, a kraj jest jednym z najszybciej rozwijających się na całej półkuli zachodniej, to pod płaszczem budowy nowego systemu do demokracji przemycono wiele elementów dyktatury.

Artur Domosławski: W Chile źle wyszli na OFE

Chilijczycy nie chcą stać w miejscu

Pod względem ekonomiczno-społecznym Chile w dużym stopniu pozostaje spełnionym snem Miltona Friedmana i jego podopiecznych, wyrosłych na doktrynie skrajnego neoliberalizmu. Społeczeństwo bez publicznego systemu ubezpieczeń społecznych, w którym edukacja jest urynkowiona tak, że uczelnie w porozumieniu z bankami oferują kredyty konsolidacyjne na czesne na kilku kierunkach, i w którym mieszkańcy obszarów wiejskich często żyją bez elektryczności, bieżącej wody i dostępu do informacji, wyraża właśnie sprzeciw wobec posttransformacyjnej rzeczywistości, która niewiele zmieniła.

Republika wprawdzie udokumentowała i rozliczyła fizyczne zbrodnie dyktatury, ale nie umiała zrobić tego na gruncie ekonomicznym. Od lat 90. największymi fortunami w Chile obracają rodziny dawniej związane z Pinochetem lub klany z opozycji, które uczestniczyły w transformacyjnych negocjacjach. Tymczasem rzeczywistość dla wielu obywateli po prostu stanęła w miejscu – i przeciwko temu dzisiaj protestują Chilijczycy.

Czytaj także: Jak się rozliczyć z dyktaturą

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama