Narody głęboko doświadczone ze strony Rosji mają tendencję do przeceniania jej rzeczywistego znaczenia na świecie. Jest więc dla nich Rosja albo upadłym państwem, pudrowanym tylko przez Władimira Putina. Albo niedocenianym mocarstwem, które z sukcesami konkuruje z Ameryką i Chinami. Ta druga opcja znów zadziałała w przypadku Syrii.
We wtorek w Soczi prezydenci Putin i Recep Tayyip Erdoğan podpisali porozumienie, które „urządza” północną Syrię z grubsza według tureckiego planu. Powstaje więc „strefa bezpieczeństwa”, która odsuwa Kurdów od granicy z Turcją – może nie w takim zakresie, jak pierwotnie proponował Erdoğan, ale niewiele mniejszym. Strefę tę będą jednak patrolować wspólnie Turcy i Rosjanie. Moskwa wystąpiła więc w roli protektora Syrii, decydując o jej terytorium.
Czytaj więcej: Kto zdradził Kurdów
Amerykanie nie wspierali w Syrii Kurdów
Czy więc w Syrii Rosja wygrała, a Amerykanie przegrali, zdradzając przy tym swoich kurdyjskich sojuszników? Warto na wstępie zauważyć, że Amerykanie nie byli tam, aby wspierać Kurdów. Nawet obecny departament stanu musi sobie zdawać sprawę, że utworzenie państwa kurdyjskiego oznaczałoby regionalną wojnę, w której naprzeciwko Ameryki mógłby stanąć jej bliski sojusznik – Turcja. Więcej, nawet formalna autonomia kurdyjska w ramach Syrii byłaby nie do utrzymania bez militarnego wsparcia na miejscu, bo powracający z zaświatów Baszar Asad prędzej czy później upomniałby się o ten bogaty w ropę region Syrii.
Formalnie Amerykanie stacjonowali w północnej Syrii z powodu tzw. Państwa Islamskiego – aby dokończyć likwidację tej organizacji. Do tego właśnie potrzebni im byli Kurdowie, którzy doskonale sprawdzili się w walce z niekonwencjonalnym przeciwnikiem. W sensie militarnym zadanie zostało wykonane, Państwo Islamskie nie kontroluje już żadnego istotnego obszaru (swoją drogą, nigdy nie było ono dla USA zagrożeniem egzystencjalnym – z rąk PI zginęło 64 Amerykanów). W sensie ideologicznym – trudno zastrzelić ideę. Ale akurat wycofanie się Amerykanów z Syrii i całego regionu najszybciej doprowadziłoby do jej zgonu.
Czytaj także: Państwo Islamskie odbudowuje się w Syrii
Bliski Wschód nie jest dla Ameryki priorytetem
Mówiąc wprost, znaczenie Bliskiego Wschodu, a już szczególnie Syrii, dla Ameryki jest mocno przereklamowane. Wiele wskazuje na to, że po ostatnich dwóch dekadach wybiła już sobie z głowy budowanie demokracji w regionie, co miało jej zapewnić stabilność, a dziś brzmi jak żart. Pozostaje ropa naftowa, ale rewolucja łupkowa w praktyce uniezależniła Amerykę od bliskowschodnich dostawców. Nie oznacza to, że czarne złoto nie ma już znaczenia – przerwy w jego dostawach, wywołane kolejnymi kryzysami na Bliskim Wschodzie, mogą zdestabilizować światowe ceny surowca, co dla dużej gospodarki nie będzie korzystne. Ale żeby zapewnić dostawy, wcale nie potrzeba 40 tys. amerykańskich żołnierzy, którzy wciąż stacjonują w regionie. A już na pewno nie potrzeba ich w Syrii.
Czytaj także: Jakie lekcje, też dla Polski, płyną z napaści Turcji na Kurdów
Przedstawianie więc ostatnich wydarzeń jako amerykańskiej porażki i triumfu Moskwy w Syrii jest zabiegiem godnym rosyjskiej telewizji państwowej. Pokazała ona zresztą kuriozalny reportaż z opuszczonych amerykańskich baz w północnej Syrii, gdzie teraz będą stacjonować Rosjanie. Bo jakie zyski z Syrii ma Rosja, poza możliwością zrobienia telewizyjnego spektaklu? Strategiczne znaczenie tego kraju jeszcze przed wojną domową było niskie. Dziś leżąca w gruzach Syria to raczej strategiczny koszt niż zysk. Teraz, gdy nie będzie już tam Amerykanów, szybko się okaże, że kraje najbardziej zaangażowane na miejscu, czyli Turcja, Iran i właśnie Rosja, mają w wielu przypadkach sprzeczne interesy. A im bardziej do formy będzie wracał Asad, tym większa będzie presja na cudzoziemców, żeby się pakowali.
Decyzja Trumpa zgodna z amerykańskim interesem
Ukryty za zasłoną swojej niewiedzy Donald Trump podjął w sprawie Syrii decyzję zgodną z amerykańskim interesem. Być może przypadkiem, ale za jakiś czas nikt nie będzie o tym pamiętał. Liczyć się będzie zysk, a w tym przypadku – ograniczenie strat związanych z bezsensowną, syryjską inwestycją. Z kolei domniemany arcymistrz geopolityki Władimir Putin dla chwilowego poklasku inwestuje znacznie bardziej ograniczone zasoby swojego kraju w strategiczną czarną dziurę, w tym sensie osłabiając się bez perspektywy długofalowych korzyści. To z pewnością nie jest definicja zwycięzcy.
Czytaj także: Decyzja Trumpa o porzuceniu Kurdów w Syrii to więcej niż zbrodnia, to błąd