Świat

Te zeznania mogą stać się gwoździem do politycznej trumny Trump

Te zeznania mogą stać się gwoździem do politycznej trumny Trumpa

Donald Trump Donald Trump President Of Ukraine / Flickr CC by 2.0
Wbrew uporczywym zaprzeczeniom Białego Domu prezydent USA złożył Zełenskiemu propozycję typu „quid pro quo”. A to rażące nadużycie władzy, kwalifikujące się do impeachmentu. Zeznania dyplomaty zadają kłam oficjalnej wersji Trumpa.

Zeznania p.o. ambasadora USA w Kijowie Williama Taylora przed komisją ds. wywiadu amerykańskiej Izby Reprezentantów z nawiązką potwierdziły, że Donald Trump naciskał na prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, aby znalazł dowody rzekomej korupcji byłego wiceprezydenta Joe Bidena, swego prawdopodobnego rywala w wyborach w 2020 r.

Nie ma już żadnej wątpliwości, że prezydent USA złożył Zełenskiemu propozycję typu „quid pro quo” (coś za coś). To rażące nadużycie władzy dla prywatnych celów, kwalifikujące się do impeachmentu. Ale czy dojdzie do usunięcia go z urzędu, to wciąż zależy od sprzymierzonej z nim Partii Republikańskiej (GOP).

Czytaj też: To Giuliani doprowadzi do upadku Trumpa

Co różni Williama Taylora od innych dyplomatów

Taylor może być rzeczywiście kluczową postacią dramatu w sprawie impeachmentu. Zachowuje się najprzyzwoiciej ze wszystkich urzędników administracji. Gdy dowiedział się, że Trump zamierza warunkowo wstrzymać pomoc dla Ukrainy, w wymianie esemesów z ambasadorem w UE Gordonem Sondlandem protestował jako jedyny z dyplomatów zaangażowanych w całą intrygę. Nazwał postępowanie prezydenta „szaleństwem”.

Jak oświadczył we wtorek przed komisją ds. wywiadu, Trump wyraźnie dał Zełenskiemu do zrozumienia, że dalsza pomoc dla Ukrainy – wykrwawionej wojną z Rosją – „całkowicie” zależy od tego, czy ukraiński przywódca publicznie obieca pomoc w zdyskredytowaniu jego przeciwnika w przyszłorocznych wyborach. To zeznanie ostatecznie zadało kłam oficjalnej wersji Białego Domu, zgodnie z którą Trumpowi miało chodzić o śledztwo w sprawie bliżej nieokreślonej „korupcji”.

Jak bardzo obchodzi go ten akurat problem, dowiedzieliśmy się zresztą w środę z „Washington Post”. Gazeta podała, że administracja od dłuższego czasu stara się o... obcięcie funduszy na programy zwalczania korupcji na Ukrainie i w innych krajach. Inne kłamstwo trumpistów – że nie można mówić o „coś za coś”, bo Ukraińcy nie wiedzieli o zamrożeniu pomocy – zdemaskował „New York Times”. Doniósł on, że wiedzieli, i to już na początku sierpnia. I jak tu się dziwić, że Biały Dom – to nie żart – przestał prenumerować oba te dzienniki!

Czytaj także: Impeachment grozi Trumpowi bardziej niż kiedykolwiek

Trump zmienia kurs wobec Europy Wschodniej

Co więcej, Taylor szczegółowo opisał, jak zabiegi w celu wywierania presji na Zełenskiego przebiegały specjalnymi, półtajnymi kanałami departamentu stanu. Głównym agentem Trumpa był jego prywatny adwokat Rudy Giuliani, a pomagało mu „tres amigos”: Sondland, specjalny wysłannik rządu na Ukrainę Kurt Volker oraz sekretarz ds. energetyki Rick Perry (dwaj ostatni podali się już do dymisji). Sondland nalegał, by ich działalność „nie była dokumentowana ani monitorowana”. Łatwo odgadnąć motywy tej konspiracji.

Wstrzymanie pomocy dla Ukrainy było sprzeczne z całą dotychczasową linią polityki Waszyngtonu wobec Europy Wschodniej, z takimi jej zasadami jak wspieranie niepodległości Ukrainy i przeciwstawianie się rewizjonistycznej polityce Rosji w regionie. Ale Trump może właśnie chce zmienić ten kurs. Wskazują na to niezliczone sygnały – jego konsekwentna obrona Putina przed krytyką, sugestie, że to Ukraina, a nie Rosja, ingerowała w przebieg wyborów w USA w 2016 r. Za Ukrainą nie przepada. Ostatnio nieprzychylnie nastawił go do niej podobno czule flirtujący z Moskwą Viktor Orbán.

Zeznania Taylora dołożyły się do długiej listy dowodów na mafijną propozycję Trumpa. Jest na niej rozbrajające wyznanie p.o. szefa prezydenckiej kancelarii Ricka Mulvaneya, który potwierdził, że była to oferta typu „quid pro quo” (by następnego dnia, zbesztany zapewne przez szefa, oświadczyć coś przeciwnego). Już sam stenogram rozmowy telefonicznej Trump–Zełenski nie pozostawiał wątpliwości, że prezydent USA wywierał bezprecedensową presję, by pomógł mu wygrać reelekcję. Tyle że nie było w niej wyraźnie mowy o wstrzymaniu pomocy, więc dodatkowe dowody na „coś za coś” bardzo się przydały.

Czytaj także: Decyzja o impeachmencie Trumpa jest historyczna. Ale i ryzykowna

Będzie impeachment? Demokraci zwolnili

Ogrom korupcyjnego nadużycia władzy nie ulega już kwestii, pozostaje tylko zapytać, czy szokujące zeznania Taylora staną się decydującym gwoździem do politycznej trumny prezydenta. Demokraci sygnalizują ostatnio lekkie przyhamowanie procedury impeachmentu, która nie wyszła na razie poza wstępny etap śledztwa, ogłoszonego we wrześniu przez przewodniczącą Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Wcześniej zapowiadali, że już przed Świętem Dziękczynienia (koniec listopada) może dojść do uchwalenia tzw. artykułów impeachmentu – czyli listy zarzutów postawionych prezydentowi – najpierw przez komisję wymiaru sprawiedliwości, a potem plenum Izby. Mają tam większość, więc sprawa jest przesądzona. Oczekiwano „procesu” w Senacie może nawet przed końcem roku. Obecnie mówi się o bliżej nieokreślonym „później”.

Demokraci być może liczą na to, że z czasem poparcie dla impeachmentu będzie rosnąć – jak to było w czasie afery Watergate z Nixonem. Republikanie w Senacie, od których los Trumpa zależy, są czuli na głos opinii publicznej, zwłaszcza w swing states, gdzie ich przewaga nad demokratami jest minimalna. Ale jeśli procedura będzie się opóźniać i zbiegnie się z kampanią przed wyborami, wzrośnie ryzyko, że będzie interpretowana jako polityczna vendetta.

Na razie tylko kilkoro senatorów GOP wyraziło poparcie dla dochodzenia w sprawie impeachmentu, ale żaden dla usunięcia prezydenta z urzędu. Partia jest inna niż w latach 70., za Nixona, gdy było w niej wielu polityków umiarkowanych, gotowych do kompromisów z demokratami. Dziś przypomina czasem sektę zauroczoną Trumpem, drżącą z lęku przed jego wyborcami. GOP i w ogóle obrońcy prezydenta mają za sobą erozję autorytetu i prestiżu głównych instytucji demokracji, jak Kongres czy media, co sprzyja forsowaniu bałamutnej kontrnarracji w postaci „śledztwa w sprawie korupcji Bidenów”. To właśnie różni obecną sytuację z czasami Watergate. I dlatego Trump może przetrwać.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną