Premier Boris Johnson doprowadził do sytuacji, w której niemal każdy scenariusz brexitu jest mu na rękę.
Wśród unijnych urzędników krąży dziś wizja roku 2192. Brytyjski premier odwiedza Brukselę, aby poprosić o przełożenie daty brexitu. Nikt już nie pamięta, jakie są źródła tej tradycji. Ale każdego roku przyciąga ona tysiące turystów z całego świata.
W poniedziałek wiele wskazywało, że owa tradycja rozwija się w przewidzianym kierunku i Wielka Brytania raczej nie wyjdzie z Unii Europejskiej zgodnie z planem 31 października.
W sobotę premier Boris Johnson szykował się do głosowania nad wynegocjowaną przez siebie nową umową wyjściową. Najważniejsza zmiana dotyczy tzw. backstopu, czyli mechanizmu, który miał zapobiec przywróceniu fizycznej granicy na wyspie Irlandii. Według nowej propozycji w unii celnej z Brukselą nie będzie cała Wielka Brytania, a jedynie Irlandia Północna, która zyska status specjalnej strefy ekonomicznej, zarządzanej jednocześnie z Brukseli i Londynu. A to oznacza, że obejdzie się bez granicy. Nie mniej istotne jest też skasowanie tzw. irlandzkiej pułapki. Dotychczasowa umowa przewidywała, że backstop może być zniesiony tylko w przypadku, gdy Unia zgodzi się na alternatywne rozwiązanie. Teoretycznie mogłoby to oznaczać utrzymanie Zjednoczonego Królestwa lub przynajmniej Irlandii Płn. w celnej i regulacyjnej władzy Unii w nieskończoność. Teraz o pozostaniu w brytyjsko-unijnym kondominium mają decydować mieszkańcy Irlandii Płn., choć najwcześniej cztery lata po brexicie.
Do głosowania nad nową umową jednak nie doszło, bo posłowie zdecydowali, że zagłosują dopiero po tym, jak rząd przeprowadzi ustawy realizujące zapisy tejże umowy. Wynikało to z obaw, że jeśli Westminster zaakceptuje umowę Johnsona, zwolennicy zerwania wszelkich relacji z Unią mogą jeszcze zablokować szczegółowe regulacje i w ten sposób zrealizują swój plan.