W okresie między rezygnacją Krzysztofa Szczerskiego z kandydatury na komisarza UE i ostatecznym zatwierdzeniem Janusza Wojciechowskiego na komisarza do spraw rolnictwa można było w Polsce usłyszeć skrajnie sprzeczne opinie. Albo że to niesamowicie wpływowy urząd, który kontroluje największą część unijnego budżetu i ma bezpośrednie przełożenie na dobrobyt polskiej wsi; albo że jego znaczenie cały czas spada, a komisarz nie ma nic do gadania, tylko administruje swoim aparatem, podczas gdy inni podejmują ważne decyzje. Paradoksalnie obie opinie są uzasadnione. Udział wydatków na rolnictwo w budżecie UE od wielu lat spada, bo UE coraz więcej wydaje na inne cele – na obronę, migrację i integrację uchodźców, zmiany klimatu i ochronę środowiska. A UE zmniejszała też wydatki na klasyczne zadania polityki rolnej: na dopłaty bezpośrednie i wsparcie produkcji.
Nadal jednak komisarz do spraw polityki rolnej jest jednym z najbardziej wpływowych członków Komisji, bo to rodzaj pająka, który oplata swoimi sieciami agendy wielu innych instytucji unijnych: ochrona konsumenta, współpraca z krajami pozaunijnymi, handel, wspólny rynek, ochrona konkurencji, ochrona środowiska, zdrowie, aż do migracji i polityki zagranicznej. Ale to, że urząd jest duży, jeszcze nie oznacza, że jego komisarz wszystko może. Ten paradoks wynika wprost z korzeni wspólnej polityki rolnej.
Uwspólnotowione dotacje
Największą przeszkodą ekonomicznej integracji w Europie było od początku rolnictwo. Aby uwolnić handel między państwami zachodniej Europy, potrzebna była unia celna i zniesienie ceł wewnątrz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Gdyby EWG na tym poprzestała, groziłby jej scenariusz, który rozgrywał się pośród członków utworzonego w 1992 r. regionalnego Środkowoeuropejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (CEFTA).