Demonstracje w Katalonii trwają już piąty dzień. Rozpoczęły się w poniedziałek, gdy hiszpański Sąd Najwyższy skazał dziewięciu urzędników zaangażowanych w separatystyczny plebiscyt z 1 października 2017 r. Ponad 90 proc. głosujących opowiedziało się wtedy za oderwaniem Katalonii od królestwa Hiszpanii (przy stosunkowo niskiej, 43-proc. frekwencji).
Rząd w Madrycie odmówił uznania niepodległości, a organizatorom referendum zarzucił łamanie konstytucji i sprzeniewierzenie środków publicznych. Usłyszeli wyroki skazujące. Najwyższy, aż 13-letni, otrzymał były wiceprezydent władz regionalnych Oriol Junqueras. Pozostali za kratkami spędzą od 9 do 12 lat, nie będą też mogli sprawować funkcji publicznych.
Czytaj także: Czy Katalonia poradziłaby sobie po odłączeniu od Hiszpanii?
Demonstracje i paraliż w Katalonii
Wyrok wywołał niezadowolenie w całej Katalonii. Radykalna organizacja pozarządowa Tsunami Democràtic zmobilizowała tysiące mieszkańców Barcelony do udania się w stronę międzynarodowego portu El Prat, paraliżując ruch w mieście i na lotnisku. Tylko w poniedziałek odwołano ponad 100 lotów z Barcelony, a kilkanaście osób zostało rannych w starciach z policją.
Kulminacja protestów miała miejsce w piątek, kiedy przez ulice Barcelony przeszedł marsz poparcia dla Junquerasa i pozostałych skazanych. Uczestnicy domagali się dla nich amnestii i uznania proklamacji niepodległej Republiki Katalonii, ogłoszonej 27 października 2017 r. Jak donosi agencja AFP, w demonstracji wzięło udział ponad pół miliona osób. Do stolicy przybyli też uczestnicy tzw. Marszów Wolności, zwolenników secesji z pięciu innych części Katalonii.
Czytaj także: Czy kryzys kataloński może zagrozić Unii Europejskiej?
Gaz łzawiący i gumowe kule przeciw demonstrantom
Piątkowy marsz miał charakter przede wszystkim pokojowy. Ale gdy protestujący zbliżali się do Plaza de Cataluyna, położonego na szczycie turystycznego traktu Las Ramblas, kilkuset aktywistów weszło w starcie z policją. Większość była zamaskowana, a część miała symbole ruchów anarchistycznych. Protestujący zderzyli się z mundurowymi, którzy oddzielali tłum od komendy katalońskiej policji. Ci odpowiedzieli wystrzałami z armatek wodnych.
Sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli, gdy protestujący z pomocą koszy na śmieci rozpalili ognisko przed komendą, tworząc wysoki słup niekontrolowanego ognia. Dym rozprzestrzenił się na plac, utrudniając oddychanie, a policji – obserwację manifestacji.
Siły porządkowe użyły przeciw separatystom gazu łzawiącego i gumowych kul. Lokalne władze szacują bilans starć na ponad 200 rannych policjantów, ok. 50 protestujących, blisko 800 spalonych koszy i 107 uszkodzonych pojazdów policyjnych. Rozruchy rozprzestrzeniły się na inne części miasta. Jak donosi Al Jazeera, w niektórych dzielnicach wciąż dochodzi do starć. Szczególnie niestabilna jest sytuacja na przedmieściach, gdzie separatyści zderzyli się z policją, ale i zwolennikami skrajnej prawicy. Hiszpańskie ministerstwo spraw wewnętrznych wysłało w te rejony oddziały gwardii cywilnej, paramilitarnej formacji pomocniczej.
Piątkowym protestom towarzyszył strajk generalny w Katalonii. Na El Prat nie odbyły się kolejne 53 loty, stanęły autobusy, ograniczono ruch metra. Strajk odbywał się we wszystkich największych ośrodkach miejskich i turystycznych, m.in. w Tarragonie, Sabadell, Gironie i kurortach.
Czytaj także: FC Barcelona a spór o autonomię Katalonii
Cała Hiszpania na ulicach Katalonii
Tymczasem rząd w Madrycie nie rusza się ani o centymetr. Już w poniedziałek premier Pedro Sánchez i minister spraw wewnętrznych Fernando Grande-Marlaska wykluczyli możliwość amnestii i ułaskawień dla skazanych. Szef MSW podgrzewa nastroje, w każdej wypowiedzi podkreślając, że choć starcia w Barcelonie są poważnym problemem, to inicjują je grupy mniejszościowe, niemające poparcia w całej katalońskiej populacji.
Separatyści też zaczynają radykalizować retorykę. Na piątkowej demonstracji pojawiło się mnóstwo transparentów, na których zapisano znak równości między rządem krajowym i „faszyzmem”. Ulicami szli lokalni zwolennicy niepodległości, ale też przedstawiciele lewicowych i anarchistycznych ruchów z Francji i Niemiec czy separatyści z Kraju Basków. Reporterzy „Guardiana” podkreślają, że w tłumie bez trudu można spotkać aktywistów niemówiących ani po hiszpańsku, ani po katalońsku.
Kryzys rozgrzebał prawie wszystkie rany, które po dekadach frankistowskiej dyktatury i negocjowanej transformacji wciąż ma na sobie hiszpańskie społeczeństwo. W hasłach separatystów pobrzmiewają echa nienawiści do rodziny królewskiej, w oczach hiszpańskiej lewicy skompromitowanej bliskimi związkami z gen. Franco, walka o pamięć wojny domowej, społeczne niezadowolenie wynikające z niedawnego kryzysu gospodarczego i skokowego wręcz wzrostu bezrobocia. Na ulicach Barcelony jest dziś wbrew pozorom cała Hiszpania. Są też wszystkie jej problemy. Co dość wyraźnie wskazuje, że protesty szybko nie ustaną.