Finowie, którzy w tym półroczu kierują pracami Rady UE, przekazali właśnie krajom wspólnoty wstępny projekt kompromisu ws. budżetu na lata 2021–27. Choć zanosi się, że rokowania zostaną sfinalizowane dopiero w 2020 r., to dokument, który udało nam się poznać, będzie podstawą do dyskusji na szczycie Unii już w ten czwartek.
Złe wiadomości dla Polski
Następnie Finowie przedłożą bardziej szczegółowy plan kompromisu. Dotychczasowe widełki w debatach wynosiły od 1 do 1,11 proc. DNB (dochodu narodowego brutto w skali całej wspólnoty, niewiele różniącego się od PKB). Tę górną granicę przewidywał budżet projektowany jeszcze przez obecną Komisję Europejską, ale fińska prezydencja po wielotygodniowych konsultacjach ze wszystkimi krajami uznała, że nie ma na to szans. Choć europarlament oficjalnie domaga się 1,3 proc. DNB, to z drugiej strony m.in. Niemcy, Holendrzy, Austriacy i Szwedzi opowiadają się za 1 proc.
Ostatecznie Finowie proponują, żeby wysokość budżetu projektować między 1,03–1,08 proc. DNB, co oznacza redukcję z 1135 mld proponowanych przez KE do 1050–1100 mld euro. To zła wiadomość dla Polski, zwłaszcza że już projekt Komisji przekładał się na cięcia funduszy spójności dla nas o 23 proc. (czyli o 19,5 mld euro) w stosunku do obecnej siedmiolatki (2014–20). Na razie trudno szczegółowo wyliczyć, ile strat wynikłoby z fińskich widełek – zapewne kolejnych parę miliardów.
Czytaj też: Polska blokuje unijne porozumienie ws. klimatu
Wyborcza obietnica PiS coraz mniej realna
Finowie chcieliby, by redukcje uderzały mniej w politykę spójności i rolną, a bardziej w pozostałe cele (m.in. innowacje, badania naukowe), ale nie wiadomo, co na to zachodni płatnicy. Niektórzy, np. Holendrzy, głoszą od lat, że budżet powinien szybciej zwiększać nakłady właśnie na innowacyjność gospodarki, a zmniejszać na tradycyjne działy, z rolnictwem na czele.
Finowie proponują zamrożenie funduszy na bezpośrednie dopłaty rolne na obecnym poziomie nominalnym, co tylko oddaliłoby cel zrównania dopłat w całej Unii, a to od lat hasło PiS i jedna z obietnic także ostatniej kampanii. Wprawdzie fińska prezydencja podkreśla znaczenie dążeń do coraz większego zbliżania poziomu dopłat, ale nawet w projekcie KE nie ma na to pieniędzy. Ostatnie propozycje tylko pogarszają tę sytuację.
Czytaj też: Boją się jej najwięksi. Wielka władza w Europie dla Dunki
Kolejny problem partii Kaczyńskiego
Jednym z najgorętszych punktów negocjacji budżetowych będzie zasada „pieniądze za praworządność”, czyli zaproponowana przez KE jeszcze w 2018 r. możliwość zawieszania albo wręcz odbierania części funduszy krajom z systemowymi zagrożeniami dla zasad państwa prawa. I choć takie rozporządzenie musi być przyjęte w głosowaniu większościowym przez Parlament Europejski i przez unijnych ministrów w Radzie UE, to stanowi ono część wspólnego pakietu negocjacyjnego z projektem budżetu na lata 2021–27.
Choć Finowie o tym nie piszą, zanosi się na to, że nie będzie ugody budżetowej bez zasady „pieniądze za praworządność”. Ale niewykluczone, że zostanie bardzo rozwodniona i skrojona pod rażące naruszenia już przy zarządzaniu funduszami (czyli teraz raczej pod Węgry).
Czytaj też: Wojciechowski się uratował, zostanie komisarzem UE
Budżet na klimat
Finowie sugerują, że możliwym punktem kompromisu jest powiązanie 25 proc. budżetu z realizacją celów klimatycznych. Na pewno ciężkie boje będą się toczyć o zdefiniowanie takich wymogów. Ursula von der Leyen, szefowa elektka Komisji Europejskiej, zapowiedziała stworzenie funduszu sprawiedliwej transformacji energetycznej, a dotychczasowy komisarz UE ds. budżetu Günther Oettinger przekonywał w zeszłym tygodniu, że w takim funduszu powinno znaleźć się „dodatkowe” 8–12 mld euro na lata 2021–27.
Jak wynika z naszych rozmów w Brukseli, dziś większe szanse ma pomysł mocniejszego uzależnienia części funduszy z polityki spójności i rolnej właśnie od wymogów klimatycznych. Możliwe jest też wpisanie konkretnych projektów w ścieżkę dochodzenia do tzw. neutralności klimatycznej w 2050 r. Przypomnijmy, że celowi dojścia do neutralności sprzeciwiają się Polska, Węgry i Czechy. Do niedawna także Estonia, ale zmieniła front w zeszłym tygodniu.
Czytaj też: Bułgarka w MFW. Paryż znowu wygrywa z Berlinem