Świat

Jakie lekcje, też dla Polski, płyną z napaści Turcji na Kurdów

Cywile uciekają pod naporem tureckiego ataku w Ras al-Ain w północno-wschodniej Syrii. Cywile uciekają pod naporem tureckiego ataku w Ras al-Ain w północno-wschodniej Syrii. Delil Souleiman / East News
Polska także nie powinna mieć złudzeń. Kiedy na szalę zostaną rzucone naprawdę poważne interesy, możemy zostać poświęceni w imię czegoś ważniejszego. Tak jak Kurdowie.

9 października 2019 r. rozpoczęła się operacja „Peace Spring” (Pokojowa Wiosna). Mają Turcy poczucie humoru, bo taki to pokój, jaka wiosna w październiku. Turcy ruszyli z rozmachem. Najpierw lotnictwo bojowe i artyleria zaatakowały 181 celów zajmowanych rzekomo przez oddziały kurdyjskiej milicji. Potem wojska lądowe wtargnęły do syryjskiej Rożawy, kontrolowanej przez opozycję, zdominowanej przez Kurdów i zwalczającej Baszara Asada.

Kurdowie chcą własnego państwa. To 25 mln ludzi, jak na warunki Bliskiego Wschodu – niemało (Arabia Saudyjska ma prawie 32 mln obywateli, Syria – 22 mln). Prawie połowa (12 mln) Kurdów mieszka we wschodniej Turcji, reszta – w północno-zachodnim Iranie, północnym Iraku i północno-wschodniej Syrii. Ich państwo może powstać kosztem tych czterech krajów, co oczywiście żadnemu z nich się nie podoba. Dlatego Turkowie chcą ich spacyfikować. Kilkanaście lat temu robili to w północnym Iraku, a dziś – w Syrii.

Militarna operacja przeciw Kurdom nie byłaby możliwa, gdyby nie ciche przyzwolenie Amerykanów, a dokładnie Trumpa. Wojska USA wycofano właśnie z Rożawy. Do niedawna operował tu niewielki kontyngent, ok. 2–2,5 tys. ludzi, głównie żołnierzy sił specjalnych USA. Działał skutecznie i odgrywał ważną rolę w naprowadzaniu lotnictwa NATO na wrogie obiekty. Wydaje się, że powód wycofania z Syrii jest jeden – otwarcie furtki dla Turcji.

Czytaj także:

  • Bliski Wschód
  • Kurdowie
  • Syria
  • wojna w Syrii
  • Reklama