Inwazja tureckich wojsk z rozkazu prezydenta Tayyipa Erdoğana nosi kryptonim „Źródło pokoju”. Ale nim nie jest, jeszcze w środę wieczorem media na całym świecie zaczęły informować o rosnącej liczbie ofiar. Reuters podawał, że tysiące mieszkańców z przygranicznych miasteczek uciekają w popłochu. „Ludzie szukają schronienia w panice” – mówił Mustafa Bali, rzecznik Kurdów z Syryjskich Sił Demokratycznych.
Zbierze się Rada Bezpieczeństwa ONZ
„Naszym celem jest uniemożliwienie stworzenia korytarza terroru na naszej południowej granicy i zaprowadzenie pokoju w regionie” – napisał na Twitterze prezydent Erdoğan, zupełnie ignorując wezwania do powstrzymania inwazji. Przekonuje, że przeprowadza ofensywę dla dobra Syryjczyków, bo chce na przygranicznych terenach osiedlić syryjskich uchodźców.
W czwartek zbierze się za zamkniętymi drzwiami Rada Bezpieczeństwa ONZ. Unia Europejska – w oświadczeniu Federiki Mogherini, wysokiej przedstawiciel UE ds. zagranicznych – wezwała Turcję do wstrzymania jednostronnych akcji militarnych, które niszczą stabilność w regionie, prowadzą do cierpienia cywilów i dalszego ich wysiedlania.
Amerykańscy senatorzy ostro krytykują decyzję prezydenta Donalda Trumpa, która dała tureckiemu prezydentowi zielone światło do ataku. Lindsey Graham zapowiedział, że Erdoğan zapłaci za atak, a Chris Van Hollen dodał, że ustawa z propozycjami nałożenia sankcji na Turcję jest na ukończeniu. Sam Trump wydał oświadczenie, że USA „nie popierają ataku” i „dały Turcji do zrozumienia, że to kiepski pomysł”. Inwazję potępiły Zjednoczone Emiraty Arabskie, natomiast przewodniczący irańskiego parlamentu odwołał wizytę w Turcji.
Czytaj też: Syria – najkrwawsza wojna tego stulecia
Amerykanie porzucają Kurdów
W niedzielę wieczorem po rozmowie telefonicznej prezydentów USA i Turcji Biały Dom wydał oświadczenie, że wycofuje amerykańskie wojska z północno-wschodniej Syrii i kończy „zwycięską kampanię” przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu. Jednocześnie zapewniał, że w żaden sposób nie będzie wspierał tureckich działań w tym regionie. W praktyce – jak pisał Łukasz Wójcik w „Polityce” – wystawili Ankarze swoich najwierniejszych sojuszników w regionie, czyli Kurdów, którzy wzięli na siebie najcięższe walki z Państwem Islamskim. I tym samym pozwolili na być może największą od lat destabilizację w tej części świata.
Dowództwo wojskowe USA, wywiad, dyplomaci na miejscu nie chcieli opuszczać tych terenów, gdzie m.in. wciąż prowadzili szkolenia dla kurdyjskich Ludowych Oddziałów Samoobrony, uznając, że tylko dzięki takiej współpracy można ostatecznie rozprawić się z resztkami PI. Trump uznał inaczej.
„W komunikacie Białego Domu jest informacja, że Turcja zobowiązała się przejąć więzionych przez Amerykanów bojowników PI z zachodnimi paszportami w kieszeniach, których nie chcą z powrotem ich »ojczyzny«. Jeśli to jest cena, jaką Ankara zapłaciła, to biznesmen z Trumpa żaden, bo koszty tej operacji po stronie Amerykanów będą nieporównywalne” – analizował Łukasz Wójcik na Polityka.pl.
Czytaj więcej: Amerykanie porzucają Kurdów w Syrii