Zapowiedź wznowienia działań Radia Wolna Europa na Węgrzech jest witana z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony entuzjastycznie – szczególnie przez grono dziennikarzy i ekspertów, którzy alarmują o stopniowym załamywaniu się demokratycznego systemu w tym kraju. Jednak do tych, którzy pamiętają czasy słusznie minione, przychodzi gorzka refleksja, że wolności znów musi bronić powołana w czasach zimnej wojny agencja z USA. Węgry tym samym zostały uznane za społeczeństwo informacyjnie niesuwerenne, a wolność odtąd będzie podtrzymywała amerykańska kroplówka.
Czytaj też: Syn Orbána uciekł w religię
Suwerenność w krzywym zwierciadle
Radio Wolna Europa (RWE) zostało powołane w 1949 r. przez Amerykańską Agencję Globalnych Mediów (US Agency for Global Media), żeby dostarczać obiektywne informacje społeczeństwom poddanym masowemu praniu mózgów przez komunistyczne rządy. Najbardziej znanym w kraju dyrektorem polskiej anteny był przez wiele lat Jan Nowak-Jeziorański. Zgodnie ze swoją misją RWE działa na rzecz państw, w których swobodny przepływ informacji jest zakazany przez organy rządowe lub nie jest w pełni rozwinięty. Czyli przeważnie tam, gdzie niczym z orwellowskiego podręcznika władza posługuje się nowomową – twierdząc jedno, robi coś dokładnie przeciwnego.
Viktor Orbán należy do przywódców, którzy na wojnie z demokracją wznosili sztandary suwerenności. I jednocześnie zapewnili, że to suwerenność widziana w krzywym zwierciadle – uzależniająca rząd od wpływów Moskwy, gospodarkę od nepotyzmu, a społeczeństwo od przekazów dnia serwowanych całą dobę przez zdominowane przez rząd kanały. Fidesz posunął się w walce politycznej do zwalczania opozycji zamiast – jak to jest w demokratycznych krajach – rywalizacji na równych zasadach. Oczywiście, gdyby zostawić Węgry samym sobie, to Orbán zmajstrowałby reżim, jaki byłby dla niego najwygodniejszy do bezterminowego sprawowania władzy.
Czytaj też: Orbán w Białym Domu
Walka z niezależnymi dziennikarzami
Nie na tym polega jednak suwerenność, a w szczególności suwerenność informacyjna. Jak tłumaczył w Polsce pod koniec zeszłego roku Timothy Snyder, aby budować taką suwerenność, trzeba wychowywać obywateli w duchu wolności słowa i dbać o różnorodność źródeł. Na Węgrzech dzieje się odwrotnie, a rządy naśladowców, m.in. w Polsce, przebierają nóżkami, by pójść drogą walki z niezależnymi dziennikarzami. Efekty widoczne są wyraźnie w szerszym porównaniu.
W zestawieniu Światowego Rankingu Wolności Prasy przygotowanego przez organizację Reporterów bez Granic za 2018 r. Węgry spadły aż o 14 pozycji, a już wcześniej systematycznie obniżały notowania. Rząd oczywiście niewiele robi sobie z tych wskaźników i przejmuje kolejne tytuły, następnie konsoliduje je w ramach powołanego i kontrolowanego przez rząd holdingu o wdzięcznie brzmiącej nazwie: Środkowoeuropejska Fundacja Prasy i Mediów.
Grupa oczywiście nie ma na celu krzewienia medialnej edukacji, krytycznego myślenia czy pluralizmu poglądów. Służy przede wszystkim scentralizowaniu przychodów z rynku reklamy dotychczas utrzymujących system pluralistycznych i konkurujących ze sobą mediów, a następnie przekierowania ich wyłącznie do kanałów propagandowych.
Czytaj także: Węgierska akcja prokreacja
Prymat partyjnych przekazów
To także mało wymyślne narzędzie służące do wyrzucania niezależnych dziennikarzy i zastępowania ich posłusznymi trollami, których głównym zadaniem jest powielanie przekazów formułowanych przez partię. Czasem karykaturalny charakter tej działalności wyłapują dziennikarze śledczy, w tym portal Atlatszo, który na wizualizacjach pokazał, jak wygląda pluralizm w ramach przejętych przez rząd kanałów informacyjnych.
Ten alarmujący scenariusz jest tak prosty i atrakcyjny dla naśladowców Orbána, że pierwsze przymiarki widać już było kilkakrotnie w Polsce. Mateusz Morawiecki, po niezadowalającym wyniku w wyborach samorządowych 2018, zapowiadał właśnie zmiany na rynku mediów, które wypaczałyby sens suwerenności informacyjnej.
Na razie jednak pluralizm mediów w Polsce ma się o wiele lepiej niż na Węgrzech, być może właśnie dzięki „sukcesom” rządu Orbána. Przejęciom mediów w tym kraju towarzyszy bowiem coraz większa penetracja sfery publicznej przez przekazy ideologiczne, formułowane z kolei przez narzędzia informacyjne Moskwy. Oznacza to zarazem alarm bezpieczeństwa dla NATO, a przede wszystkim interesów bezpieczeństwa USA, które nazywają dążenia Rosji wprost rewizjonistycznymi.
Czytaj także: Orbán kontra węgierska klasa średnia
Nieoczekiwany sprzymierzeniec Orbána
Jako społeczeństwa Europy Środkowej znajdujemy się więc na froncie walki o suwerenność informacyjną – filar demokratycznego państwa – a jest to przede wszystkim wojna nie na słowa, ale o słowa i o fakty. Te mogą się okazać zabójcze dla reżimów, które utrzymują się na kłamstwie. A na wojnie, jak na wojnie – nie brak działań dywersyjnych nawet w ramach własnych szeregów. O tym właśnie pisze Benjamin Novak na łamach „New York Timesa”, donosząc, że zakulisowym wrogiem Radia Wolna Europa na Węgrzech okazał się ambasador USA David Cornstein, emerytowany jubiler z Nowego Jorku i polityczny nominat Donalda Trumpa.
Jak twierdzą źródła „NYT”, Cornstein lobbował za ograniczeniem mandatu RWE na Węgrzech, by amerykańskie radio porzuciło ambitniejsze materiały śledcze, a on nie musiał tłumaczyć się przed rządem w Budapeszcie z działań finansowanej przez USA agencji. Tym samym mógł złamać ustawę International Broadcasting Act, która zabrania wywierania wpływu przez jakichkolwiek urzędników administracji USA na działalność Radia Wolna Europa. Należy ufać, że sprawą zajmie się Kongres, a wpadka Cornsteina nie tylko nie zachwieje, a wręcz wzmocni decyzję agencji o rozpoczęciu działalności radia na Węgrzech.
Czytaj także: Czym się różnią Węgry Orbána od Polski Kaczyńskiego
A co będzie z Polską?
Polska była rozważana jako drugi kraj, w którym RWE miało wznowić działalność, ale na razie takiej decyzji nie podjęto. Choć rząd stara się podporządkować sobie większe fragmenty sektora mediów, to sytuacja nie była jeszcze tak alarmująca jak na Węgrzech. Amerykańskie firmy, które ostatnio zwiększyły portfolio w polskim rynku medialnym, dają wręcz lepsze instrumenty do obrony wolnej prasy w naszym kraju.
Bo choć z pozoru brzmi to paradoksalnie, to tak jak do obrony suwerenności granic potrzebujemy NATO, w obronie suwerenności informacyjnej czasem najskuteczniejsze są gwarancje międzynarodowej struktury właścicielskiej na rynku mediów.
Wojciech Przybylski jest redaktorem naczelnym Visegrad Insight i „Res Publica Nowa”.