„Za mało, za późno” – tymi słowami skwitował zapowiedź ostatecznego wycofania projektu ustawy ekstradycyjnej Joshua Wong, jeden z liderów protestów przeciwko niemu. Młody działacz, zatrzymany niedawno przez hongkońską policję, tłumaczył od tygodni mediom światowym, także polskim, że protest dotyczy ustawy, ale nie tylko. Bo w istocie masowe protesty są manifestacją niepokoju o przyszłość Hongkongu.
Hongkong jak Tiananmen
Na razie „globalne miasto” na mocy porozumienia brytyjsko-pekińskiego rządzi się autonomicznie, ale nie wiadomo, co się stanie po 2047 r., kiedy porozumienie wygaśnie. Setki tysięcy osób, protestujących od marca na ulicach Hongkongu, to w znacznej części ludzie młodzi. Ich walka o demokrację i praworządność przypomina protesty chińskich studentów na pl. Tiananmen w 1989 r. Zostały brutalnie i krwawo stłumione, kiedy w Europie rozpadał się blok radziecki.
Tym razem Pekin na razie nie użył siły, choć na granicy zmasował uzbrojone oddziały i ciężki sprzęt, a propaganda rządowa przedstawiała protesty jako inspirowane z zewnątrz zamieszki przeciw ładowi publicznemu i regule „dwa systemy, jeden naród”.
Czytaj także: Skąd się biorą kolory poszczególnych protestów
To jeszcze nie koniec
Mimo to hongkońska młodzież nie przestała wychodzić na ulice, a dziś, kiedy szefowa tamtejszej administracji Carrie Lam ogłosiła, że projekt ustawy ekstradycyjnej zostaje wycofany, protestujący nie wpadli w euforię.