Raport przygotowano w ramach rządowej operacji „Yellowhammer”, czyli międzyresortowego przedsięwzięcia przygotowującego urzędy na wypadek wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej bez uzgodnienia warunków rozstania. Taki scenariusz długo uważano za apokaliptyczny, ale mało realistyczny. Jego prawdopodobieństwo wzrosło wraz z objęciem teki premiera przez Borisa Johnsona, czołowego zwolennika brexitu w kampanii przedreferendalnej. Polityka, który jeszcze w czerwcu zapewniał, że „Wielka Brytania opuści UE 31 października – z umową czy bez”. Wyciek tajnego raportu do mediów należy traktować jako znak sprzeciwu urzędników wobec rozwodu za wszelką cenę.
Czytaj także: Boris Johnson skończył elitarne szkoły i nic mu to nie dało
Katastrofalne skutki brexitu bez umowy
Raport punktuje katastrofalne skutki chaotycznego brexitu. Rządowi analitycy zaczynają od powtórzenia pojawiających się już ostrzeżeń. Brexit bez umowy spowoduje kolejki na granicach, bo 1 listopada obywatele brytyjscy zaczną być traktowani przez unijnych celników jako obywatele państw trzecich. Doprowadzi to do opóźnień na lotniskach, dworcach, ale też w porcie Dover, przez który na kontynent przepływa 30 tys. osób dziennie.
Ponad milion Brytyjczyków mieszkających w innych krajach Unii z dnia na dzień straci przywileje. Duża część z nich to emeryci mieszkający na południu Europy. Stracą dostęp do opieki zdrowotnej, będą musieli też przejść przez krajowe biurokracje, by zapewnić sobie prawo pobytu w Hiszpanii, Francji, we Włoszech czy Portugalii.
Bezumowny brexit wskrzesi ryzyko konfliktów przygranicznych, ugaszonych przez lata integracji. Dzień po rozwodzie dojdzie do starć między brytyjskimi i unijnymi rybakami, którzy stracą prawo do połowu na wodach sąsiednich państw. Utrudnienia pojawią się też na jedynej unijno-brytyjskiej granicy lądowej w Irlandii Północnej. Na wyspę po ponad 20 latach wrócą kontrole celne. Opóźnienia i koszty z tym związane uderzą w lokalnych przedsiębiorców, co wywoła strajki (autorzy przewidują m.in. blokady drogowe). Wielu właścicieli firm zaprzestanie handlu z drugą częścią wyspy, niektórzy spróbują handlować nielegalnie. Koszty tych, którzy dostosują się do nowych wymogów, wzrosną, co odbije się na dostępności i cenach produktów. Na końcu ucierpią konsumenci.
Czytaj także: Widmo brexitu bez umowy zaczyna rozsadzać Wielką Brytanię
Brexit uderzy w najmniej zamożnych i w małe przedsiębiorstwa
Wzrosty cen – zwłaszcza artykułów żywnościowych – grożą całemu państwu ze względu na utrudnienia na kanale La Manche. Wprowadzenie kontroli na tym głównym szlaku dostaw do Wielkiej Brytanii spowolni ruch o połowę. Utrudnienia potrwają dłużej niż trzy miesiące. To przełoży się na mniejszy wybór towarów w Zjednoczonym Królestwie i podniesie ich ceny. Sainsbury’s, czyli druga największa sieć supermarketów na Wyspach, zapowiedziało już, że może wprowadzić czasowe racje żywnościowe dla kupujących przez internet. Restrykcja obowiązywałaby przynajmniej na przełomie października i listopada i miałaby zapobiec panicznemu skupowaniu zapasów.
Zwolennicy brexitu przed referendum uważali, że rozwód pomoże przede wszystkim najbiedniejszym. Ograniczy imigrację z Polski, więc brytyjscy bezrobotni odzyskają pracę. Zniknie konkurencja ze strony unijnych firm, więc odżyją brytyjskie przedsiębiorstwa. W rzeczywistości dzieje się rzecz odwrotna. Na brexicie tracą wszyscy, a zwłaszcza najmniej zamożni i mali przedsiębiorcy. Ci pierwsi najdotkliwiej odczują wzrosty cen, ucierpią też z powodu decyzji globalnych firm o przeniesieniu produkcji poza Zjednoczone Królestwo – pierwsza zapowiedziała to Honda, która zamykając fabrykę w Swindon, zlikwiduje do 7 tys. miejsc pracy. Z kolei właściciele małych firm ani nie mogą przenieść działalności poza kraj, ani nie mają zasobów do przygotowania skrupulatnych planów awaryjnych na wypadek brexitu bez umowy. W nową rzeczywistość prawną wejdą nieprzygotowani.
Czytaj także: „Brytyjski Trump”. Czym nas jeszcze zaskoczy premier Johnson
74 dni do brexitu, z umową czy bez
Jedynymi wygranymi będą politycy, którzy od początku wspierali brexit. Dzięki prezentacji głupiego, ale stałego stanowiska w sprawie relacji z UE Johnson stanął na czele rządu, a lider brytyjskiej skrajnej prawicy Nigel Farage wrócił do głównego nurtu polityki na Wyspach. Błyskawicznie odniósł się też do przewidywań raportu operacji „Yellowhammer”. W wywiadzie dla jednej z rozgłośni radiowych stwierdził, że obliczenia są niewiarygodne, a dokument ma tylko siać strach. Johnson w środę spotka się z prezydentem Francji i kanclerz Niemiec. Według BBC ponownie będzie dowodził, że jest gotów wyprowadzić kraj z Unii za wszelką cenę już 31 października, czyli za 74 dni.
Czytaj także: Jakie wydarzenia doprowadziły do brexitu