Analizy ostatnich protestów w Portoryko nie da się przeprowadzić bez zrozumienia wyjątkowego statusu, jaki posiada ono w amerykańskim systemie prawnym. Zamieszkała przez nieco ponad 3 mln osób wyspa jest oficjalnie „niewcielonym terytorium Stanów Zjednoczonych”. W praktyce oznacza to, że pozycja Portoryko względem Waszyngtonu i innych jednostek administracyjnych USA jest, lekko mówiąc, kadłubowa. Portorykańczycy nie mają praw wyborczych – nie głosują na prezydenta, żaden z nich nie może się też o to stanowisko ubiegać.
Co więcej, nie mają możliwości wybierania swoich przedstawicieli do Kongresu. Głosują na gubernatora, czyli szefa rządu wyspy. Wprawdzie Portorykańczyków obowiązuje też dużo lżejszy niż w 50 stanach reżim podatkowy, jednak, jak okazało się wielokrotnie w ciągu ostatnich lat, nie rekompensuje to statusu semioficjalnej części kraju.
Portoryko, miejsce opuszczone przez USA
Kiedy w 2017 r. wyspę zdewastował huragan Maria, władze w San Juan zwróciły się o wsparcie do rządu federalnego w Waszyngtonie. Proces uruchomienia pomocy humanitarnej błyskawicznie przerodził się w katastrofę logistyczną i polityczną. Leki, środki higieniczne, agregatory prądotwórcze i materiały budowlane miesiącami nie trafiały na wyspę mimo zapewnień Białego Domu. Na temat odbudowy Portoryko kłamał też Donald Trump, publicznie podając mocno zawyżone kwoty, jakie jego rząd miał przekazać. Mijały miesiące, a tysiące mieszkańców wyspy było zmuszonych do wegetacji w tymczasowych barakach, bez prądu i bieżącej wody.
Swój wkład w chaos po huraganie miał też, jak się później okazało, sam rząd odsuniętego w czwartek od władzy gubernatora Ricardo Rosselló. Lokalna administracja nie radziła sobie ze zbieraniem informacji na temat poszkodowanych i ich potrzeb. W dodatku zaledwie dziewięć miesięcy po huraganie dokonała pełnej prywatyzacji sieci energetycznej. Wielu Portorykańczyków nie stać było na ponowne podłączenie elektryczności.
Czytaj także: Skąd się biorą nazwy huraganów? I dlaczego są to imiona ludzi?
Gubernator wyśmiewa ofiary huraganu Maria
Pośrodku tej zawieruchy stał właśnie Rosselló. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych portorykańskich polityków, najmłodszy członek politycznej dynastii, w której gubernatorem był również jego ojciec, a członkowie rodziny pełnili ważne funkcje rządowe przez dziesięciolecia, na wyspie znany był przede wszystkim jako orędownik przekształcenia Portoryko z terytorium zależnego w pełnoprawny stan USA.
Tego wielkiego marzenia nie będzie już mu dane zrealizować. 2 sierpnia oficjalnie ustąpi ze stanowiska, obciążony opublikowanymi przez media wypowiedziami na czacie komunikatora Telegram. W rozciągającej się na kilka tygodni rozmowie, w której prócz niego uczestniczyło 11 członków rządu i bliskich doradców Rosselló, znaleźć można kilkanaście homofobicznych, seksistowskich i co najmniej niecenzuralnych wypowiedzi.
Burmistrzynię stolicy wyspy, San Juan, nazwał „córką dziwki”, w podobnym tonie obrażał aktywnych politycznie przedstawicieli portorykańskiej diaspory w USA. Homofobiczne obelgi padły też pod adresem bodaj najbardziej znanego Portorykańczyka na świecie, piosenkarza Ricky’ego Martina, który jest homoseksualistą.
Powstały na podstawie wycieków z Telegrama raport przygotowany przez Centrum Dziennikarstwa Śledczego liczy ponad 900 stron. Dla wielu mieszkańców wyspy najbardziej bulwersujące były jednak inne słowa Rosselló – te, w których naśmiewał się z ofiar huraganu Maria, twierdząc, że są same sobie winne i nieudolne w odbudowywaniu domów. Uznał je za frajerów, którym rząd nie miał żadnego obowiązku pomagać.
Czytaj także: Kłopoty Portoryko zaczęły się wiele lat temu
Masowe protesty w Portoryko i pozorna zmiana wart
Lekceważące i obraźliwe wypowiedzi gubernatora rozwścieczyły mieszkańców wyspy. Od soboty w Portoryko trwały masowe protesty, skupione w okolicach San Juan i innych największych miast. W pewnym momencie na ulice wyszło prawie pół miliona osób, blokując kluczowe szlaki komunikacyjne. Rosselló, który z powodu afery, nazywanej już Telegramgate lub RickyLeaks, przerwał wakacje we Francji, na początku nie chciał oddać pola protestującym. Twierdził, że nie będzie się ubiegał o reelekcję, ale bieżącą kadencję zamierzał dokończyć. Dopiero przeciągające się demonstracje przekonały go, że najwyraźniej nie ma już dla niego miejsca.
„Ricky” odejdzie ze stanowiska w przyszłym tygodniu. Zgodnie z konstytucją zastąpi go pełniąca funkcję ministra sprawiedliwości Wanda Vazquez Garced. Choć zapowiada gruntowne śledztwo w sprawie wszelkich możliwych nieprawidłowości pod rządami Rosselló, nie jest figurą, którą uliczna opozycja zdaje się akceptować. Gdy tylko informacja o zmianie na stanowisku gubernatora została oficjalnie potwierdzona, na ulicach pojawiły się głosy, że demonstracje nie ustaną.
Vazquez jest bowiem uważana za element tego samego systemu, który wydał na świat polityków pokroju Rosselló. Pełniąca od ponad 30 lat różne funkcje w administracji publicznej, krytykowana jest przede wszystkim za działania na stanowisku pełnomocniczki rządu ds. praw kobiet. Portorykańskie feministki i działaczki praw człowieka podkreślają już teraz, że Vazquez dla kobiet na wyspie nie zrobiła nic, torpedując wręcz jakiekolwiek próby progresywnych zmian w prawodawstwie. W dodatku jako polityczka silnie związana z obozem odchodzącego gubernatora widziana jest jako członkini tej samej kasty.
Czytaj także: Trump zaczyna polowanie na imigrantów
Czy Portoryko będzie kiedyś stanem USA?
Liderzy ulicznych protestów już zapowiadają, że będą chcieli utrzymać mobilizację opozycji i manifestować do czasu, kiedy z rządu usunięci zostaną wszyscy politycy związani z Rosselló. W dalszej kolejności ma przyjść czas na zmiany ustrojowe. Mieszkańcy wyspy mają dość stania w rozkroku między wirtualną przynależnością do USA a kadłubową niepodległością. Zdecydowana większość z nich (aż 97 proc.) opowiada się za tzw. opcją stanową.
To jednak nie wystarczy – operacja zmiany statusu Portoryko byłaby niezwykle skomplikowana przede wszystkim z prawnego punktu widzenia. Problemy może też tworzyć Biały Dom i Kongres, w którym wyspa nie ma swojej reprezentacji. Portorykańczycy są jednak gotowi na głęboką zmianę. Najbliższe miesiące pokażą, czy nadążą za nimi ich własne elity polityczne.
Czytaj także: Portoryko chce być w USA