Fińska prezydencja przekazała w zeszłym tygodniu wszystkim krajom Unii kwestionariusz w sprawie nowego siedmioletniego unijnego planu budżetowego („wieloletnich ram finansowych”) i oczekuje odpowiedzi do 26 sierpnia. Finowie na ich podstawie zamierzają zaproponować kompromisowy zarys budżetu, czyli – po październikowym szczycie UE – przedłożyć konkretne liczby.
Podstawą rozmów pozostaje projekt Komisji Europejskiej z 2018 r., w którym budżet jest równy ok. 1,11 proc. unijnego DNB (dochodu narodowego brutto w skali całej wspólnoty niewiele różniącego się od PKB). Europarlament oficjalnie wciąż domaga się 1,3 proc. PKB, a Finowie – zanim przejęli półroczną prezydencję wiążącą się w swoim zwyczaju z neutralnością negocjacyjną – domagali się redukcji projektu do 1,06 proc. PKB.
Czytaj też: „Nasze sukcesy świadczą o nas”, czyli jak się daliśmy ograć Europie
Nowy budżet UE. Co zrobią Niemcy?
Głównym płatnikiem są Niemcy, które nie zdeklarowały się jednoznacznie w sprawie projektu Komisji Europejskiej. Jednocześnie powtarzają, że są gotowe dużo płacić na priorytety UE i publicznie nie domagają się redukcji. Podobnie powściągliwi w wypowiedziach są Francuzi. Jednak m.in. Austriacy, Szwedzi, Duńczycy i Holendrzy chcieliby budżetu na poziomie 1 proc. PKB. W efekcie – jak wynika z naszych rozmów w Brukseli – na tym etapie w konsultacjach z płatnikami netto (więcej wkładają, niż wyjmują z unijnej kasy) – często pojawia się propozycja kompromisu na „poziomie fińskim”, czyli wspomniane 1,06 proc. DNB. A to oznaczałoby obcięcie projektu KE o ok. 60–70 mld euro.
Ta redukcja miałaby – zdaniem naszych rozmówców – oznaczać zmniejszenie funduszy na politykę spójności o ok. 25 mld euro (reszta cięć to m.in. zupełne wyrzucenie programów wspierania reform skrojonych pod kraje euro lub będące w trakcie przygotowań do akcesji do eurostrefy).
Na razie polityka spójności jest planowana na 330 mld euro w latach 2021–27, czyli ok. 10 proc. mniej w porównaniu z obecną siedmiolatką (2014–20). Niestety, każda jej dodatkowa redukcja to ryzyko dodatkowych strat dla Polski, a z pewnością przekreślenie szans na odzyskanie strat z projektu Komisji Europejskiej. Ten już obecnie obejmuje cięcia funduszy z polityki spójności dla Polski z 83,9 mld euro (w budżecie 2014–20) do 64,4 mld euro (w budżecie 2021–27), czyli redukcję o aż 23 proc.
Czytaj też: Z czego się cieszy premier Morawiecki?
Parlament Europejski może się postawić
Budżet wieloletni musi być zatwierdzony przez Parlament Europejski. Wprawdzie w tzw. procedurze zgody ograniczającej głosowanie do „tak” lub „nie” (bez prawa do poprawek), ale europosłowie w poprzednich negocjacjach ze sporym sukcesem dobijali się o bieżące konsultacje podczas budżetowych rokowań krajów wspólnoty. W tym tygodniu podczas posiedzenia komisji ds. budżetu Jan Olbrycht (PO) ostrzegał, że w razie utrzymania się obecnego braku konsultacji Rady UE z Parlamentem Europejskim odrzucenie budżetu wieloletniego stanie się „bardzo prawdopodobne”.
Parę lat temu gróźb weta wobec siedmiolatki budżetowej nie brano zbyt serio, ale w obecnej kadencji europarlamentarny główny nurt jest znacznie mniej stabilny. Pokazało to prześliźnięcie się Ursuli von der Leyen ledwie dziewięcioma głosami przez głosowania zatwierdzające jej nominację na szefową Komisji Europejskiej. To pokazuje, że i w sprawie budżetu może być niełatwo.
Czytaj też: Verheugen o tym, dlaczego Polska nie miałaby dziś szans na wejście do Unii
Praworządność ma znaczenie, choć PiS się jeszcze łudzi
Fiński kwestionariusz dotyczy również tematu praworządności. „W sprawie wieloletnich ram finansowych i państwa prawa: Jaką drogę widzą państwo w sprawie ochrony budżetu UE w przypadku uogólnionych braków w praworządności?” – głosi dokument, co zaprzecza regularnym deklaracjom polskich władz, że projekt przepisów „pieniądze za praworządność” (zawieszanie, a nawet odbieranie funduszy za łamanie praworządności) zostały dawno zapomniane w Brukseli.
„Jesteśmy przyjaciółmi projektu powiązania funduszy UE z przestrzeganiem reguł państwa prawa” – powiedziała w zeszłym tygodniu fińska minister ds. UE Tytti Tuppurainen. Von der Leyen deklaruje, że sięganie po takie narzędzie budżetowe powinno być ostatecznością.
W Brukseli rośnie przekonanie, że negocjacje nad unijną siedmiolatką budżetową 2021–27 przeciągną się poza czas fińskiej prezydencji. Kolejny semestr to prezydencja Chorwacji, ale nie można wykluczyć, że rokowania będą finalizować Niemcy podczas ich przewodnictwa w Radzie UE (drugie półrocze 2020 r.).
Dla Berlina oznaczałoby to ryzyko politycznej presji, by na finiszu jako najzasobniejszy kraj Unii rozwiązywał najgorętsze spory budżetowe poprzez dosypywanie dodatkowych pieniędzy do wspólnej kasy. Wprawdzie składki są kalkulowane na podstawie kryteriów wspólnych dla wszystkich państw wspólnoty, ale w rzeczywistości istnieją triki budżetowe pozwalające na dodatkowe dociążenie lub odciążenie poszczególnych krajów.
Czytaj też: Polska blokuje unijne porozumienie ws. klimatu. Co to oznacza?