Pytania w powszechnym spisie ludności dotyczą wieku, przynależności (lub nie) do grupy Hispanic/Latino/Spanish, płci, rasy, statusu cywilnego i własności (lub nie) zajmowanego domu czy mieszkania. Administracja federalna, naciskana przez prezydenta, chciała dołączyć jeszcze pytanie o obywatelstwo. Miało ono brzmieć: Czy osoba (uczestnik spisu) jest obywatelem Stanów Zjednoczonych? Możliwe były odpowiedzi: tak, urodzonym w USA; tak, urodzonym w Puerto Rico, Guam, na Amerykańskich Wyspach Dziewiczych, Marianach Północnych; tak, urodzonym poza USA z rodzica lub rodziców będących obywatelami amerykańskimi; tak, naturalizowanym (podać rok); nie, nie jest obywatelem USA. Pięć kwadratów, z których jeden trzeba by było obowiązkowo zakreślić.
I taki wniosek Departament Sprawiedliwości złożył do Federalnego Biura Spisu Powszechnego (US Census Bureau), uzasadniając dołączenie pytania troską o realizację praw wyborczych Amerykanów. Chodziło o to, by dokładne statystyki uniemożliwiły dyskryminację polegającą na niedoszacowaniu niektórych grup wyborców. Pod koniec marca wniosek zaakceptował Departament Handlu, któremu Biuro podlega.
Ostatni raz pytanie o obywatelstwo zadawano podczas spisu w 1950 r. Nie zniknęło całkowicie, zadaje się je w różnych innych badaniach społecznych. Ale jego powrót do spisu powszechnego wywołał w Stanach protesty, dyskusje i spory. Bo spis ten dostarcza władzy państwowej danych służących do podejmowania decyzji fundamentalnie ważnych w demokracji konstytucyjnej.
Sedno sporu nie jest wcale biurokratyczne, lecz polityczne. Wyniki spisu są wykorzystane przy rozdziale funduszy federalnych, przyznawanych na ich podstawie, a to 700–800 mld dol. rocznie. Są istotne przy wytyczaniu granic dystryktów wyborczych.