Główna firma Arnault nazywa się LVMH. To skrót od Louis Vuitton, Moët, Hennessy. A więc dom mody kobiecej, szampan, koniaki, ale także portfel złożony z kilkudziesięciu innych pożądanych marek – Christian Dior, Fendi, Givenchy, Dom Pérignon, Sephora. W tym firmy bardziej pospolite, np. supermarkety Carrefour. Arnault jest poza tym właścicielem głównego francuskiego dziennika finansowego „Les Echos”, a także znanym kolekcjonerem i miłośnikiem sztuki. Aktualną wystawę zbiorów jego fundacji można zobaczyć w Moskwie w Muzeum Puszkina.
Jest dziś „tylko” trzeci na świecie – po Jeffie Bezosie, założycielu i prezesie Amazona, oraz Billu Gatesie, współzałożycielu Microsofta, którzy wartością majątku go nieznacznie wyprzedzają. Ale za to Arnault pozostaje absolutnym światowym liderem luksusu.
Ma 70 lat, ale na emeryturę się nie wybiera. Jeśli nie urodził się – jak to się mówi we Francji – ze srebrną łyżeczką w ustach, czyli jako dziecko milionerów, to w każdym razie w rodzinie zamożnych przedsiębiorców. Ojciec miał firmę budowlaną zatrudniającą tysiąc pracowników. Młody Arnault ożenił się z Anne Dewavrin, noszącą nazwisko jednej z największych rodzin przemysłowców na północy Francji. Jako 22-letni młodzieniec, zaraz po studiach w prestiżowej École polytechnique, skłonił ojca do sprzedaży firmy i przekształcenia interesu w agencję nadmorskich nieruchomości turystycznych.
Jak wspiął się na szczyt? Opisują to trzy książki, których same tytuły wiele mówią. Najpierw jego autobiografia: „Pasja twórcza”. Potem praca dwojga dziennikarzy „Smak władzy”, wreszcie wielki bestseller Airy Routiera „Anioł eksterminator”. Autor tej ostatniej twierdzi, że miliarder uciekał się w interesach do metod bezwzględnych, był szybszy od konkurentów, „zabijał, by nie zostać zabitym”.