Unijny szczyt o europosadach, który zaczął się w niedzielę wieczorem, został dziś – po blisko 20 godzinach dyskusji i konsultacji w różnych formatach – zawieszony do wtorku. Głównym bohaterem obrad był obecny pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Jak wydawało się w poniedziałek przed południem, był on bliski zajęcia fotela szefa Komisji po Jeanie-Claudzie Junckerze tej jesieni.
Czytaj też: Polskie weto nie zatrzyma Unii w odchodzeniu od węgla
Merkel naciska na chadeków
Na główną obrończynię kandydatury Timmermansa podczas szczytu wyrosła kanclerz Angela Merkel, choć Holender i Niemka należą do różnych unijnych międzynarodówek (odpowiednio: centrolewicowej i centroprawicowej). Tyle że propozycje Merkel zostały już na początku odrzucone przez jej własną Europejską Partię Ludową (EPL), której pani kanclerz – mimo wielogodzinnych rozmów z niedzieli na poniedziałek – nie udało się całkowicie przekonać do zmiany zdania.
Informacje o kandydaturze Timmermansa pojawiły się już w piątek w doniesieniach „Financial Times” z Osaki, gdzie kluczowi unijni liderzy dyskutowali o europosadach na marginesie szczytu G20. Ale potwierdzeniem stało się dopiero spotkanie Donalda Tuska z szefami frakcji Parlamentu Europejskiego, których poinformował w niedzielę koło południa, że przywódcy Niemiec, Francji, Hiszpanii oraz Holandii chcą, by punktem wyjścia na szczycie UE był kompromis oddający stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej (kadencja Jean-Claude’a Junckera kończy się jesienią) unijnej międzynarodówce centrolewicy. Tusk nie wymieniał nazwisk, ale było oczywiste, że w kwestii następcy Junckera chodzi o Fransa Timmermansa.
Czytaj też: Federaliści i skrajna prawica zyskują w Europie po wyborach
Obawy polskiego rządu, opór centroprawicy
Przecieki z europarlamentu wywołały ogromne obawy polskiej dyplomacji. Potem nadeszła ulga, gdy już w niedzielę wieczorem okazało się, że Merkel nie zdołała przekonać własnej centroprawicowej międzynarodówki (EPL), by oddać szefostwo Komisji Europejskiej centrolewicy, czyli Timmermansowi. Choć szło o wewnętrzne spory w EPL, polskim władzom będzie łatwo sprzedawać to opinii publicznej jako przede wszystkim efekt sprzeciwu Grupy Wyszehradzkiej.
Jednak koło północy kandydatura Timmermansa odżyła, a zakulisowe przepychanki na szczycie dotyczyły już przede wszystkim obsady posad po Tusku, po Federice Mogherini (szefowa unijnej dyplomacji) oraz prezesa Europejskiego Banku Centralnego, bo także kadencja Maria Draghiego kończy się tej jesieni. Ich celem było uładzenie EPL po utracie najważniejszej posady w Brukseli na rzecz centrolewicy. Ale się nie udało.
Czytaj też: W Europie stare partie odchodzą, drobnica atakuje
Już się nie boją drażnić Warszawy i Budapesztu
Nawet gdyby Grupa Wyszehradzka, wraz np. z Włochami, nie miała arytmetycznej możliwości zablokowania Timmermansa (potrzebował głosów 21 z 28 krajów Unii reprezentujących 65 proc. ludności Unii), to zignorowanie stanowczego sprzeciwu Polski wobec Timmermansa byłoby bardzo bolesnym ciosem ze strony Niemiec i Francji w rząd Morawieckiego. Przecież Holender w rządowej propagandzie bywał – poza okresami odwilży – przedstawiany jako symbol całego zła Brukseli.
Zresztą już sam fakt, że m.in. Angela Merkel i Emmanuel Macron na poważnie forsowali wybór Timmermansa, jest potwierdzeniem, że wiele krajów Unii odchodzi od paradygmatu: „nie drażnijmy Polaków czy Węgrów, by nie wzmagać w tych krajach nastrojów antyunijnych”. W zeszłym roku rząd Morawieckiego, podczas nieudanych rokowań o ugodzie w sporze o praworządność, straszył Junckera wizją gwałtownego wzrostu polskiego eurosceptycyzmu w razie stanowczych działań Brukseli. Szef Komisji Europejskiej początkowo nawet bardzo się tym przejmował, ale Bruksela nie porzuciła tematu zagrożonej praworządności.
Czytaj też: Podwójna jakość produktów w Unii jest faktem
Postępowania będą trwały
Zarówno postępowanie wobec Polski na podstawie artykułu 7. traktatu o UE, jak i praworządnościowe spory toczone przed TSUE bywały przedstawiane przez polskie władze jako niemal prywatna inicjatywa Timmermansa, robienie przez niego kariery na „temacie polskim” i eskalowanie napięcia z Warszawą wbrew woli dużej części krajów Unii (a i samego Junckera). Jednak dzisiejsza gotowość do poparcia Timmermansa przez sporą część Rady Europejskiej zadaje kłam tym teoriom.
Holender jest ceniony w Unii m.in. za pracę nad odchudzeniem unijnego prawa, czym także zajmował się w Komisji Europejskiej przez ostatnie pięć lat. Ale jednocześnie Timmermans jest powszechnie kojarzony ze sprawą praworządności głównie w kontekście Polski, ale też Węgier. Głos niemałej części unijnych przywódców na Timmermansa był zatem także głosem poparcia – albo co najmniej przyzwolenia – dla obecnie pilotowanych przez Holendra działań Komisji Europejskiej wobec Polski.