Zdominowany przez republikanów parlament stanu uchwalił, a jego gubernator Kay Ivey podpisała najbardziej drakońską w USA ustawę antyaborcyjną, zabraniającą przerwania ciąży z jedynym wyjątkiem – zagrożenia życia kobiety. Przed gmachem stanowej legislatury protestowały działaczki ruchu Pro Choice w sukniach do ziemi i czepkach, jak bohaterki dystopii Margaret Atwood „Opowieść podręcznej”, o powrocie totalnego patriarchatu. Alabama, jądro ciemności głębokiego amerykańskiego Południa, nie pierwszy raz próbuje cofnąć zegar historii, ale najnowsza inicjatywa jej ustawodawców wprawiła w osłupienie całą Amerykę.
Ustawa uderzyłaby najmocniej w ubogie kobiety, co w liczącej 4,8 mln mieszkańców Alabamie oznacza głównie kobiety czarne, które musiałyby – znowu, gdyby ustawa weszła w życie (o czym szerzej za chwilę) – wyjeżdżać na zabieg do innych stanów, a nie wszystkie na to stać. Tym bardziej że grozi im podróż coraz dalsza, jako że również inne, w tym sąsiednie, stany uchwaliły podobnie drastyczne prawo. W Georgii, Missisipi, Kentucky i Ohio przegłosowano zakaz aborcji od chwili, kiedy wyczuwalne staje się bicie serca płodu, czyli od około 6. tygodnia ciąży, a więc wtedy, gdy kobieta może nie zdawać sobie sprawy ze swego stanu. Podobne prawa uchwalono w Luizjanie i Missouri.
Ogółem w około 20 stanach legislatury uchwaliły analogiczne ustawy albo pracują nad nimi. W Georgii proponuje się, by przeciw kobietom, które poroniły, wszczynać dochodzenie. W Ohio na celownik wzięto także środki antykoncepcyjne. Motorem kampanii są ultrakonserwatywni republikanie z Pro Life. Ruchu, który od dawna nie decydował się na pomysły tak radykalne jak w Alabamie, zadowalając się ograniczeniami prawa do aborcji.