Świat

Orbán w Białym Domu. Początek nowej epoki w relacjach USA z Europą Środkową?

Spotkanie Viktora Orbána z Donaldem Trumpem w Białym Domu Spotkanie Viktora Orbána z Donaldem Trumpem w Białym Domu Carlos Barria / Forum
Gdy na horyzoncie rysuje się potencjalny konflikt między największymi potęgami – USA i Chinami – to sojusznicy muszą się policzyć. Dlatego USA nie mogą dłużej pobłażać Viktorowi Orbánowi.

Spotkanie Viktora Orbána z Donaldem Trumpem to symboliczny początek nowej epoki w relacjach USA z Europą Środkową. Można je oceniać dwojako – inaczej z perspektywy Budapesztu, inaczej z perspektywy Waszyngtonu. Zdawkowość obu stron podczas konferencji prasowej w Białym Domu sugeruje, że atmosfera nie była tak komfortowa, jak chciałby Orbán. Nałożyło się na to kilka czynników, w tym ostra krytyka środowisk, według których polityka Węgier narusza podstawowe wartości demokratyczne. Z wizytą, którą poprzedziły negocjacje w sprawie zakupu amerykańskiej broni, Orbán mógł wiązać dużo większe nadzieje.

Viktor Orbán, wyrachowany gracz

Dla przywódcy Węgier, który bodaj jako pierwszy na świecie poparł kandydaturę Donalda Trumpa, wizyta w USA wpisuje się w ciąg zwycięstw w walce z liberalną demokracją. Po latach zabiegów o spotkania jako czwarty z liderów Grupy Wyszehradzkiej został w końcu przyjęty w Białym Domu. Trzymał się z dala, gdy w gabinecie owalnym zasiadał Barack Obama. Wówczas traktowano Węgry jako przejściową trudność, drugorzędny kłopot w relacjach z Europą.

Jednak Orbán konsekwentnie budował swoją dominację, demontując instytucje i uczciwie pracując na krytyczne oceny OBWE, Freedom House, ale też konserwatywnego think tanku The Heritage Foundation, które w dziedzinie wolności obywatelskich czy wolności gospodarczej plasują Węgry poza kategorią państw w pełni demokratycznych.

Dla Orbána liczy się przede wszystkim jego osobista wolność. Jest wyrachowanym graczem także na arenie międzynarodowej. Brak stanowczej reakcji Unii Europejskiej i USA, zajętych innymi kryzysami, umożliwił mu realizację polityki coraz bardziej oderwanej od demokratycznych zasad i ściślejszą współpracę z państwami wrogimi wobec NATO i Europy, w tym Rosją i Chinami.

W młodości buńczuczny Orbán wzywał do wyrzucenia Armii Czerwonej. Po latach zbratał się z byłym kagiebistą, podpisując w tajemnicy umowę na rozbudowę przez Rosjan elektrowni jądrowej i odrzucając oferty zachodnich oferentów. Komunikaty Putina na temat Zachodu premier Węgier kopiuje od tego czasu co do joty.

Z kolei z Chinami dogadał się w sprawie budowy linii kolejowej z Belgradu do Budapesztu, która posłuży Pekinowi jako wygodna ścieżka handlowa w głąb Europy. Jego kalkulacja zdaje się dziecinnie prosta – im więcej sprawi kłopotu większym od siebie, tym stanie się dla nich ważniejszy i wynegocjuje lepsze warunki. Zapraszając do siebie przedstawicielstwa chińskich i rosyjskich agencji finansowych, mówi im wprost, że jako członek NATO i UE pierwszy otwiera dla nich drzwi i liczy na szczodrą wdzięczność. Tego samego oczekuje od państw sojuszu.

Czytaj także: Węgierska akcja prokreacja

Wielkie Węgry, wieczne marzenie

W oczach polskiej prawicy może nawet działa na dwa fronty, niczym Daniel Olbrychski obsadzony w jednej z sienkiewiczowskich ról. Orbán wychował sobie oddaną grupę wyborców. Konstytucyjne i ustawowe zmiany, które przeprowadził, dają mu przewagę nad wszystkimi partiami opozycyjnymi. Przejął kontrolę nad kluczowymi mediami (państwowymi i prywatnymi) i sektorem zamówień publicznych. Ma wokół siebie krąg oligarchów. Scentralizowane i obezwładnione państwo służy teraz do realizacji polityki zagranicznej podporządkowanej interesom premiera, a z drugiej strony podsycanej powszechnym, także na lewicy, przekonaniem o niesprawiedliwości dziejowej, sięgającej podpisania traktatu w Trianon sto lat temu.

Węgrzy pamiętają swoje dawne terytoria. Od lat w gabinetach rządu wiszą mapy „wielkich Węgier”, których granice obejmują obszary państw należących dziś do tych samych struktur politycznych i obronnych.

Podsycanie konfliktu na tle tożsamości to od dawna ulubiona metoda rządzenia Orbána. Nic więc dziwnego, że sięgnął po nią także wtedy, gdy przez Bałkany zaczęli docierać do Europy imigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu. W przeciwieństwie do Chorwacji, która udzielała pomocy i przepuszczała uchodźców w ich drodze na zachód, Węgry postąpiły inaczej. Uchodźców najpierw przetrzymywano w Budapeszcie, a potem odgrodzono się od nowych przybyszów zasiekami.

Kolejną ofiarą polityki Orbána okazał się George Soros i jego filantropijna działalność, a zwłaszcza Uniwersytet Środkowoeuropejski, który chce wyrzucić z kraju.

Czytaj także: Orbán kontra węgierska klasa średnia

Prezydenci USA rzadko gościli premiera Węgier

Wszystkie te niegodziwości paradoksalnie sprawiają, że Trump ma dziś z węgierskim premierem wiele do omówienia. Jak przyznał David Cornstein, ambasador USA, 80-letni handlarz diamentów, prywatnie przyjaciel Trumpa, prezydent USA chciałby być w podobnej sytuacji politycznej co Orbán.

Myli się jednak ten, kto sądzi, że politycy mają podobny styl rządzenia i dlatego się spotkali. Przyszedł bowiem czas na zmianę linii politycznej wobec wszystkich krajów Europy Środkowej. Nie jest to powrót do wspólnoty wartości, ale demonstracja siły, jaką dysponują USA i dzięki której Europa Środkowa korzysta z parasola ochronnego NATO.

Orbán wizytuje Biały Dom po raz drugi. Nie zapraszali go ani George W. Bush, ani Barack Obama. Natomiast w 1998 r. przyjął go Bill Clinton, którego Orbán wychwalał jako liberała i przyszłego sojusznika w NATO, zdolnego wybawić Węgry od wpływów Moskwy. Historia zatoczyła koło i Orbán z całą mocą popiera bliską mu formułę pałowania liberalnych zasad, flirtuje z Putinem, ale nie zmienia sojuszy. I w tym sensie wizyta w USA jest ważna, a może nawet konieczna.

Jak uzależnić Węgry od USA

W ramach nowej strategii USA wyraźnie określiły Rosję i Chiny jako swych rewizjonistycznych przeciwników. Europa Środkowa, przez dwa dziesięciolecia beztrosko rozwijająca się pod parasolem sojuszu, stała się na powrót areną sporu z Rosją o wpływy w Europie.

Dlatego ostatnio sekretarz stanu Mike Pompeo odwiedził kilka krajów regionu, w tym Polskę, podkreślając ich ścisłe związki z USA, a następnie rozpoczął się szereg wizyt w Waszyngtonie – najpierw czeskiego premiera, potem słowackiego, teraz węgierskiego, którego związki z Rosją budzą zarazem najwięcej emocji.

Choć Trump nie należy do najbardziej wiarygodnych polityków, zwłaszcza gdy idzie o relacje z Putinem, to USA skutecznie wiążą swoich sojuszników. Tym razem nie wspólnotą wartości, ale polityką zakupu amerykańskiego uzbrojenia. Stany chcą być w regionie bezkonkurencyjne.

Ten układ byłby może i do zaakceptowania przez Orbána. Ale szybko może się okazać, że nie tylko w Europie, lecz także w USA dominują krytycy takiego porozumienia, również wśród republikanów. Przed spotkaniem do Białego Domu trafił list ze stanowiskiem senackiej komisji spraw zagranicznych podpisany m.in. przez Marco Rubio, kiedyś kontrkandydata w prawyborach prezydenckich, domagającego się twardej postawy we wszystkich sprawach dotyczących polityki Węgier: od poszanowania wolności po relacje z Pekinem i Moskwą.

Czytaj także: Czym się różnią Węgry Orbána od Polski Kaczyńskiego

Orbán robi dobrą minę do złej gry

Choć na Trumpie takie głosy przeważnie nie robią wrażenia, to musi się liczyć ze stanowiskiem własnej partii i nie może publicznie wyrażać poparcia dla Orbána. Premier Węgier wszak powiedział na wstępie: „Buduję alternatywę dla demokracji liberalnej”. Trump skwitował, że ma do czynienia z politykiem kontrowersyjnym i bliskim mu w stylu. Nic więcej. W rozmowie z dziennikarzami większość czasu zabrało mu udzielanie odpowiedzi na pytania o Chiny i sytuację na Bliskim Wschodzie. Orbán tylko grzecznie spytał, czy wolno mu coś powiedzieć na początek, po czym zniknął w cieniu prezydenta USA.

Węgierski autokrata zapłaci po prostu wyższą cenę za geopolityczne wybryki mierzone zakupami uzbrojenia. Stara się robić dobrą minę do złej gry. W dłuższej perspektywie nie może już liczyć na pobłażanie. Nie dlatego, że Węgry nagle stały się ważne. Ale gdy na horyzoncie rysuje się potencjalny konflikt między największymi potęgami – USA i Chinami – to sojusznicy muszą się policzyć. Wartości demokratyczne okazują się dużo więcej warte w porównaniu do ceny, jaką trzeba płacić za bezpieczeństwo w państwie, które tymi wartościami pogardza.

Czytaj także: Węgry wyprzedzają Polskę w budowie demokracji nieliberalnej

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Rozmowa z filozofem, teologiem i byłym nauczycielem religii Cezarym Gawrysiem o tym, że jakość szkolnej katechezy właściwie nigdy nie obchodziła biskupów.

Jakub Halcewicz
03.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną