Świat

Hiszpanie odwracają się od radykałów

Pedro Sánchez, lider hiszpańskiej partii socjalistycznej, po 11 chudych latach w opozycji powiódł własne ugrupowanie do niekwestionowanej wiktorii, zdobywając 123 miejsca w Kongresie Deputowanych. Pedro Sánchez, lider hiszpańskiej partii socjalistycznej, po 11 chudych latach w opozycji powiódł własne ugrupowanie do niekwestionowanej wiktorii, zdobywając 123 miejsca w Kongresie Deputowanych. JuanJo Martin/EPA / Forum
Choć kampanię wyborczą charakteryzowała skrajna polaryzacja nastrojów, a kto żyw, uciekał na lewo i prawo z politycznego centrum, Hiszpanie odwrócili się od demagogów i krzykaczy, stawiając na rozsądek i rozwagę.

Pedro Sánchez, lider hiszpańskiej partii socjalistycznej, po 11 chudych latach w opozycji powiódł własne ugrupowanie do niekwestionowanej wiktorii, zdobywając 123 miejsca w Kongresie Deputowanych i osiągając wygodną większość w Senacie. Wielkimi przegranymi tych wyborów okazali się ludowcy, zaliczając najgorszy wynik w swojej historii, zachowując zaledwie 66 mandatów w izbie niższej i tracąc bastiony: Galicję i Kastylię.

Wygrana socjalistów to wielka zasługa ich lidera, choć mało kto przypuszczał, że taki scenariusz jest możliwy. Do tej pory Pedro Sánchez był raczej kojarzony z największymi przegranymi PSOE – tak w wyborach powszechnych, jak regionalnych. Ostatnią wielką wpadką socjalistów była ich styczniowa porażka w Andaluzji, regionie, którym socjaliści niepodzielnie rządzili od zarania autonomicznych struktur w latach 80. Władzę w południowej wspólnocie przejęła prawicowa koalicja, a języczkiem u wagi stała się mało komu znana Vox, której radykalizm przyciągnął uwagę mediów.

Czytaj też: Hiszpańska prawica pod szyldem partii Vox

Partia Vox niczym Donald Trump

W przedwyborczych starciach to właśnie ugrupowanie Santiago Abascala, które funkcjonuje już od sześciu lat, poczuło wiatr w żaglach.

Nieprzebrane tłumy gromadziły się na wyborczych mitingach Vox, zachęcone sloganami żywcem zaczerpniętymi z abecadła Donalda Trumpa. Abascal także deklarował chęć budowy muru w Ceucie i Melilli, za niezbędne uważał pozbycie się nielegalnych emigrantów i planował dać Hiszpanom broń, by mogli strzec własnych domów. Podobnie jak obecny prezydent USA podkreślał swoją niechęć do feministek, aborcji nie uznawał w żadnym przypadku, a gejom odmawiał prawa do małżeństwa i adopcji. Chciał za to zająć się narodowym duchem patriotycznym, którego stan oceniał na agonalny. Zgodnie z optyką lidera Vox żywotności sprawie mogła dodać sprawdzona, nacjonalistyczna doktryna nieboszczyka gen. Franco, co tylko przysparzało mu poklasku. Na wiecach frankistowski okrzyk „W górę Hiszpania!” (¡Arriba España!) nie wyrywał się przypadkiem.

Choć Vox zdobył 24 miejsca, czyli dużo mniej, niż dawały mu sondaże, to są to żniwa zebrane na poletkach jej bezpośrednich konkurentów: Partii Ludowej i Ciudadanos (Obywateli). Stąd ich liderzy Pablo Casado i Albert Rivera dwoili się i troili, żeby dogonić Abascala w jego podróży na skrajne prawo. Wyznacznikiem ich radykalizmu stała się sprawa Katalonii i jej dążeń niepodległościowych, którym stanowczo się sprzeciwili, nie tylko nie zgadzając się na referendum, ale grożąc tymczasowym zawieszeniem autonomicznych prerogatywach regionu. Ukazuje to wspólną linię, jaką partie z pewnością byłyby w stanie utrzymać w przypadku rządów koalicyjnych, niemniej 149 zebranych łącznie mandatów (rządy większościowe gwarantuje 176 miejsc w Kortezach) nie pozwala im snuć takich planów.

Porażka hiszpańskich ludowców

Wspólny wynik prawicy ukazuje skalę przegranej ludowców, którzy w ostatniej kadencji wprowadzili 137 posłów, a którym udało się obronić zaledwie 66 mandatów. To najgorszy wynik w całej historii tego ugrupowania, które ostatniej niedzieli nie tylko straciło poparcie w swych bastionach, ale kompletnie przepadło w Katalonii (jeden mandat) i Kraju Basków (znalazło się poza Kortezami). Hiszpanie ukarali PP za skręt na prawo i porzucenie centrum, a Albert Rivera, który depcze ludowcom po piętach z 57 mandatami w kieszeni, już ogłasza się liderem opozycji. Nie brak głosów, że Ciudadanos mogła w tych wyborach zgarnąć jeszcze więcej, gdyby nie porzucenie centroprawicowych przyczółków i skręt na prawo.

Partia Rivery została szczególnie ukarana przez wyborców z Katalonii (regionu, w którym powstała), uzyskując tu zaledwie pięć mandatów. W katalońskich urnach zatonęła też En Comú Podem (partia charyzmatycznej pani burmistrz Ady Colau), zdobywając zaledwie siedem miejsc. Głosy skrajnej lewicy przygarnęli socjaliści, starając się budować dialog między separatystami i konstytucjonalistami.

Jednak dobre wyniki PSOE w Katalonii (w sumie 12 miejsc) nie są zaskoczeniem. Utarł się schemat: o ile w wyborach regionalnych udział brali raczej Katalończycy z dziada pradziada i, co za tym idzie, lepszy wynik zdobywały partie lokalne o nacjonalistycznym rysie, o tyle w wyborach powszechnych do urn szli wszyscy, a wynik zmieniał się na korzyść partii krajowych pod wpływem głosów emigrantów, którzy przybyli tu z biednego południa.

Tym razem było inaczej. Po raz pierwszy w historii regionu w wyborach powszechnych najlepszy wynik zdobyła Lewica Republikańska Katalonii – partia nacjonalistyczna, której lider Oriol Junqueras, osadzony w więzieniu, oczekuje na proces w związku z nielegalną próbą dokonania secesji regionu. 15 mandatów dla katalońskich republikanów sumuje się z kolejnymi siedmioma, wywalczonymi przez Junts per Catalunya, dając partiom separatystycznym niecałe 40 proc. Tak dobry wynik stanowi bez wątpienia pochodną niespotykanej dotąd frekwencji (77,5 proc.). Jest to także ważny sygnał płynący z regionu, w którym coraz więcej wyborców chce przystąpić do referendum w sprawie niepodległości.

Hiszpanie postawili na rozsądek

Wyborcy, spośród których aż 42 proc. deklarujących chęć wrzucenia głosu do urny nie kryło niezdecydowania, postawili na rozsądek i rozwagę, którą w swym dyskursie propagowały partie lewicowe, chcąc bronić jedności kraju w atmosferze dialogu.

Tyle że deklarowana chęć rozmowy to jedno, bycie zakładnikiem katalońskich separatystów w rządowej koalicji to już zupełnie co innego, a takie zagrożenie wisiało nad socjalistami przez całą kampanię. Dopiero świetny wynik Sáncheza oraz 42 mandaty wywalczone przez Pablo Iglesiasa dla pikującej w dół Unidos Podemos oddaliły od lewicy groźbę niebezpiecznych mariaży. Razem z pomniejszymi ugrupowaniami nacjonalistycznymi (ale bez niepodległościowej agendy) otrzymali 175 mandatów, zatrzymując się o jedno miejsce od komfortu rządów większościowych.

Ale o tworzeniu koalicji nikt dzisiaj nie mówi. Po trudach dopiero co zakończonej kampanii wszyscy szykują się na nowe starcie w wyborach europejskich. Pytanie, czy politycy zdążą wyciągnąć wnioski z lekcji, którą dali im właśnie ich wyborcy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną