Zaczęło się w lutym tego roku. Wtedy to Insajderi, jeden z lokalnych portali internetowych w Kosowie, opublikował wstrząsającą historię. Opowieść była anonimowa, a kiedy do jej bohaterki dotarli dziennikarze, opowiadała o dramatycznych doświadczeniach, ale znów nie podając imienia i nazwiska. Dziewczyna powtarza, że boi się represji.
Czytaj także: Molestowanie seksualne: dlaczego kobiety milczą przez lata?
Dramat rozpoczął się w drugiej klasie liceum. Nauczyciel z jej szkoły w Drenas nawiązał z nią emocjonalną i seksualną relację. Obiecywał małżeństwo, ale gdy dziewczyna odkryła, że nauczyciel ma już żonę i dzieci, postanowiła zareagować. Zgłosiła się do lokalnego komisariatu i opowiedziała policjantom o tym, co ją spotkało.
Gwałcona przez policjanta
16-latka była przesłuchiwana przez siedem godzin. Potem oficer odwiózł ją do domu, a z czasem i on zaczął ją nękać. Groził dziewczynie, że opowie jej rodzicom o kontaktach z nauczycielem. Dzwonił, wysyłał esemesy. Warunkiem jego milczenia miało być przyzwolenie na współżycie. Przez cały 2018 r. funkcjonariusz gwałcił dziewczynę trzy–cztery razy w tygodniu. Kiedy zaszła w ciążę, zawiózł ją do Prisztiny i zmusił do aborcji.
Po opublikowaniu artykułu w lokalnym portalu, ulicznych protestach i reakcji polityków kosowska policja i prokuratura wszczęły śledztwo. Policjant i nauczyciel przebywają w areszcie, a ginekolog, który dokonał przerwania ciąży, został zawieszony w pracy. Historia wcale się jednak nie skończyła. Żyje własnym życiem i ma kolejne odsłony.
Kobiety wychodzą na ulice
Kiedy opowieść nastolatki została opublikowana, spontanicznie zorganizowano protesty. Demonstracje zwoływano w mediach społecznościowych pod hasłem: „Nie powinniśmy milczeć w takich sprawach i pozwolić im się rozwijać w milczeniu”. Demonstranci, wśród których przeważały kobiety, nosili transparenty i wykrzykiwali hasła, z których jasno wynikało, że kobiety nie czują się w Kosowie bezpieczne. Na niektórych banerach widniały napisy „Wstyd!” czy „Gwałciciele do więzienia!”. Na innych kosowskie kobiety uświadamiały: „Mamy sądy, prokuraturę, policję, wywiad, ale nie jesteśmy bezpieczne”, oraz pytały: „Kto będzie kolejną ofiarą?”.
Pojawiały się żądania rzetelnego zbadania sprawy, a także edukowania policjantów w kwestii praw kobiet i tego, jak postępować z ofiarami molestowania seksualnego. Część protestu odbyła się przed głównym posterunkiem policji w Prisztinie.
To nie były pierwsze strajki w obronie praw kobiet w Kosowie. Poprzednie miały miejsce w sierpniu ubiegłego roku, kiedy agresywny mąż zabił 40-letnią żonę i ich dziewięcioletnie dziecko. Już wtedy kosowskie kobiety powtarzały, że nie czują, by ich prawa były w kraju chronione.
Gwałtowna reakcja obywatelek i obywateli Kosowa zmusiła polityków do przyjrzenia się rzeczywistości, w której żyją kosowskie kobiety.
Politycy zabierają głos
Nad sprawą gwałconej nastolatki pochylali się się wpływowi kosowscy politycy. Sam prezydent Kosowa Hashim Thaci odniósł się do niej w wywiadzie. Przyznał, że historia dziewczyny jest „smutna”, i zapowiedział, że śledztwo będzie sprawiedliwe. Ruszyło po interwencji premiera Ramusha Haradinaja, który obiecał, że sprawcy zostaną ukarani.
Głos zabrała także Mimoza Kusari-Lila, posłanka i szefowa parlamentarnej opozycji. Podkreśliła, że to kosowska odsłona #MeToo. Zwróciła także uwagę, że prawa kobiet rzadko są egzekwowane w bałkańskim społeczeństwie. Kobiety – mówiła – są w Kosowie traktowane „jak przedmioty”.
Czytaj także: #MeToo po polsku. Dziennikarze oskarżeni o molestowanie