Akurat w kontekście Półwyspu Apenińskiego debata na temat Nowego Jedwabnego Szlaku ma szczególne znaczenie. To przecież właśnie z leżącej na północnym wschodzie Włoch Wenecji wyruszył w podróż do Azji Marco Polo, bodaj najsławniejszy europejski podróżnik czasów średniowiecza i najbardziej rozpoznawalny użytkownik oryginalnej wersji tego połączenia handlowego.
Efekt Marco Polo, czyli współpraca Rzymu i Pekinu
Dlatego dziś w kontekście strategii gospodarczej Chin we Włoszech często mówi się właśnie o tzw. efekcie Marco Polo. Oba kraje łączy struktura gospodarcza, oparta w dużym stopniu na małych i średnich przedsiębiorstwach oraz znaczącej produkcji w bardzo tradycyjnych, unikatowych wręcz sektorach. Eksperci z Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji podkreślają, że właśnie te dwie cechy mogą stanowić podwaliny pod zwiększenie wymiany handlowej i współpracy gospodarczej między Rzymem i Pekinem. Z drugiej strony Włochy nigdy nie były specjalnie popularnym kierunkiem dla zagranicznych inwestorów, głównie ze względu na bardzo zawiłą biurokrację, odstraszającą przedsiębiorców spoza kraju. Chińczycy wydają się tym nie przejmować.
Czytaj także: Czy Polska znajdzie się na nowym jedwabnym szlaku?
Włochy w chińskim projekcie Pasa i Szlaku
W czasie ubiegłotygodniowej wizyty prezydenta Chin Xi Jinpinga w Rzymie włoskie władze jako pierwsze spośród krajów G7 oficjalnie przyłączyły się do inicjatywy gospodarczej znanej jako projekt Pasa i Szlaku. To niesamowicie ambitny projekt infrastrukturalny, zakładający stworzenie dziesiątek nowych połączeń między Europą i Państwem Środka: drogą morską, kolejową i samochodową. Celem jest odtworzenie, choć w znacznie większej skali, oryginalnego Jedwabnego Szlaku. Biorąc jednak pod uwagę zmiany w geopolitycznym porządku, regres multilateralizmu i gotowość Chin do wskoczenia na opuszczony przez USA fotel globalnego dyktatora warunków gospodarczych, Pas i Szlak należy rozważać znacznie szerzej niż tylko w kategoriach ekonomicznych.
Zgodnie z podpisanym w sobotę przez Xi i włoskiego wicepremiera Luigiego Di Maio memorandum, określającym warunki aż 29 umów bilateralnych, Chińczycy zainwestują we Włoszech ponad 2,5 mld euro. Pieniądze trafią przede wszystkim do rolnictwa, sektora finansowego i energetycznego. Z kolei włoskie przedsiębiorstwa budowlane, energetyczne i oferujące szeroko pojęte usługi inżynieryjne otrzymają dostęp do chińskiego rynku. Dla Pekinu najważniejsza jest infrastruktura. Z racji położenia włoskie porty morskie są kluczem do płynnego funkcjonowania europejskiej części Pasa i Szlaku. Dlatego chińskie państwowe konsorcja stoczniowe i budowlane otrzymają na mocy nowych porozumień bardzo rozległe uprawnienia do poszerzania, remontowania i częściowego zarządzania infrastrukturą portową w Trieście, Bari i Genui.
Czytaj także: Europejska awantura o czempionów
Włochom interesy z Chinami się opłacają
Na pierwszy rzut oka dla Włochów ta umowa to złoty strzał. Tamtejsze porty od lat podupadają, a żegluga ogranicza się praktycznie wyłącznie do statków turystycznych. Pod względem handlowym wybrzeże Półwyspu Apenińskiego od dekad przegrywa, i to dość wyraźnie, ze śródziemnomorskimi portami Hiszpanii, Francji, a nawet Grecji, nie mówiąc o dystansie dzielącym je od portów holenderskich i belgijskich. Jako tako radzi sobie kalabryjski port w Gioia Tauro, czwarty największy w basenie Morza Śródziemnego pod względem rocznego wolumenu przeładowywanych dóbr. Triest i Genua wymagają wielomiliardowych inwestycji i unowocześnień, podobnie bardziej turystyczne Messyna, Bari i Neapol.
Przedłużająca się od kilku lat recesja sprawia, że z krajowych środków tych operacji sfinansować się raczej nie uda. Problem ten dotyczy nie tylko portów, ale całej infrastruktury we Włoszech: mostów, lotnisk, autostrad. Przy okazji ubiegłorocznej katastrofy wiaduktu Morandi w Genui debata o niedofinansowaniu przestrzeni publicznej rozgorzała na nowo. Mimo to konkretne rozwiązania wciąż się nie pojawiły. Dlatego chińskie umowy handlowe trafiły się Rzymowi w najlepszym momencie.
Czytaj także: Polityczne skutki katastrofy wiaduktu
Jak Chiny kupują sobie prestiż
A co z tego będzie miał Pekin? Poza wspomnianą kontrolą nad portami i sporą szansą na stworzenie własnych przyczółków handlowych i przeładunkowych – przede wszystkim prestiż. Po pierwsze, Włochy to pierwsza z siedmiu największych gospodarek świata, którą Chiny przekonały do dołączenia do Pasa i Szlaku. Tym samym udowodniły, że jedność Zachodu, przynajmniej pod względem ekonomicznym, uznać należy za niebyłą.
Nadgryzienie G7 to dopiero początek chińskiego zadomawiania się w Europie. Inwestycje na Półwyspie Apenińskim mają przede wszystkim zmienić wizerunek Chin jako drapieżnego gracza, który wygrywa niskimi kosztami pracy, ale oferuje przede wszystkim tanie i tandetne produkty. Współpraca z włoskimi przedsiębiorstwami, znanymi z wysokiej jakości wytwórstwa, ma przełamać ten negatywny stereotyp. Partnerstwo z Włochami ma pozwolić Europejczykom uwierzyć, że za chińskie pieniądze da się zbudować coś trwałego i klasowego.
Chińczycy wzięli się zresztą za budowę ekonomicznego prestiżu kilka lat przed wizytą Xi Jinpinga. Już teraz tamtejszy gigant rynku RTV i AGD, firma Suning, jest właścicielem Interu Mediolan, jednego z najstarszych i najbardziej utytułowanych włoskich klubów piłkarskich. Przez jeden sezon wewnętrzna rywalizacja futbolowa w Mediolanie miała zresztą czysto chińskiego narratora, bo drugi klub ze stolicy mody, AC Milan, w którym obecnie gra Krzysztof Piątek, również kontrolowali chińscy inwestorzy. Ekonomicznie wpompowanie miliardów w kluby piłkarskie nie zawsze się zwraca, jednak Chińczycy nie kupują klejnotów rodowych włoskiego futbolu tylko dla pieniędzy. Budują w ten sposób markę, rozpoznawalność, przychylność i szacunek kibiców, którzy poza stadionem są przecież potencjalnymi klientami i konsumentami.
Czytaj także: Chiński smok dostaje zadyszki
Nowy Jedwabny Szlak osią nowego sporu w Europie?
Nie wszystkim chińska ekspansja we Włoszech tak bardzo się podoba. Do zaognienia wewnętrznych tarć w koalicyjnym rządzie umowę z Pekinem wykorzystał drugi premier, szef skrajnie prawicowej Ligi Matteo Salvini. Rywalizujący z Di Maio o faktyczną kontrolę nad państwem, powiedział, że „nigdy nie pozwoli na skolonizowanie Włoch przez jakikolwiek zagraniczny biznes”.
Tę deklarację odczytywać należy jako sprzeciw wobec otwartości na chińską obecność gospodarczą. Palcem Rzymowi pogroził też Waszyngton, nazywając chińskie inwestycje „drapieżnymi”. Nieco delikatniej wizytę chińskiego prezydenta w Rzymie skomentował szef Rady Europejskiej Donald Tusk, mówiąc, że najważniejsze jest „zapewnienie równowagi w konkurencji i dostępie do poszczególnych rynków”. Echa zaniepokojenia słychać też w Berlinie i innych stolicach. Nowy Jedwabny Szlak może stać się zarzewiem nowego europejskiego sporu gospodarczego.
Czytaj także: Jak bronić konkurencji w Unii Europejskiej