Prokurator specjalny Robert Mueller zakończył śledztwo w sprawie ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA w 2016 r. i ewentualnej koordynacji jej działań z Donaldem Trumpem albo jego współpracownikami. Raport z dochodzenia przekazał prokuratorowi generalnemu Williamowi Barrowi, który zdecyduje, czy udostępnić go Kongresowi i opinii publicznej. I zapewne to zrobi, bo sam prezydent wcześniej mówił, że nie ma nic przeciwko jego ujawnieniu. Wiadomość o długo oczekiwanym zakończeniu trwającego prawie dwa lata śledztwa Trump przyjął bez wątpienia z ulgą, bo chociaż nie znamy jeszcze dokładnej zawartości raportu, to wygląda na to, że nie przyniósł rewelacji, które mogłyby pogrążyć prezydenta do tego stopnia, że nie dotrwałby nawet do końca pierwszej kadencji.
Kogo oskarżył Robert Mueller, a komu nie postawił zarzutów
Wiadomo przede wszystkim, że Mueller nie postawi nikomu więcej kryminalnych zarzutów. Oskarżył już o popełnienie przestępstw pięciu byłych bliskich doradców i współpracowników Trumpa i kilkanaście innych osób, a także kilkudziesięciu Rosjan (co ma znaczenie symboliczne, bo z braku traktatu o ekstradycji między Rosją a USA nie staną oni przed amerykańskim sądem). Żadnemu jednak z oskarżonych Amerykanów nie postawił zarzutów zmowy z rosyjskimi agentami, którzy pomogli Trumpowi wygrać wybory, dostarczając portalowi WikiLeaks materiałów obciążających jego rywalkę Hillary Clinton.
Wbrew spekulacjom mediów prokurator specjalny nie oskarżył zięcia prezydenta Jareda Kushnera, chociaż jako ważny doradca mógł odgrywać kluczową rolę w kontaktach z Rosjanami. Mueller nie wezwał też w końcu na przesłuchanie samego Trumpa, chociaż miał takie plany. Nie zdecydował się na to prawdopodobnie dlatego, że wywołałoby to długi spór prawny – aż do rozstrzygnięcia w Sądzie Najwyższym.
Czytaj także: Wyrok na Manaforta – dobra wiadomość dla Trumpa
Na impeachment Donalda Trumpa się nie zanosi
Dochodzenie Muellera zmierzało w ostatnich miesiącach do wykazania, że Trump dopuścił się też utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości, ponieważ zwolnił dyrektora FBI Jamesa Comeya, wcześniej badającego rosyjskie kontakty trumpistów, i odmówił wstrzymania postępowania przeciw kluczowym podejrzanym, jak były doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn. Spekulowano, że Trump zakulisowo ingeruje w śledztwo Muellera, a nawet może go zwolnić, aby zastąpić bardziej spolegliwym prokuratorem, jak to 26 lat temu uczynił prezydent Nixon. Nic takiego się nie stało. Trump nieustannie nazywał śledztwo „polowaniem na czarownice”, tweetował, że „nie było żadnej zmowy”, ale była to tylko kampania piarowa i twardych dowodów na obstrukcję wymiaru sprawiedliwości prokurator najwyraźniej nie znalazł.
W rezultacie demokraci najprawdopodobniej nie otrzymają od Muellera materiałów, które racjonalnie uzasadniałyby wszczęcie procedury impeachmentu, czyli swoistego procesu w Kongresie zmierzającego do usunięcia prezydenta z urzędu. Bez twardych dowodów spisku z Rosjanami lub wywierania nacisków na prokuratora specjalnego, by zaprzestał dochodzenia lub prowadził je zgodnie z życzeniami Białego Domu, nie ma żadnych szans, by republikanie zwrócili się przeciw Trumpowi, co byłoby konieczne dla uzyskania w Senacie minimum dwóch trzecich głosów potrzebnych do odsunięcia go od władzy. A dla samego widowiska – sądu nad Trumpem, który zakończyłby się jednak „uniewinnieniem” – na impeachment raczej się nie zdecydują. Dała to do zrozumienia demokratyczna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi.
Trump poniesie konsekwencje, gdy zakończy prezydenturę. Czyli kiedy?
Nie oznacza to końca politycznego sporu w Waszyngtonie ani prawnych kłopotów Trumpa. Demokraci żądają teraz od prokuratora Barra ujawnienia nie tylko jego „podsumowania” raportu Muellera, lecz także całego jego tekstu, a nawet wszelkich dokumentów stanowiących podstawę raportu. Zapowiadają się długie kłótnie Białego Domu z Kongresem, gdzie demokraci, przypomnijmy, kontrolują teraz Izbę Reprezentantów. Komisje wywiadu i wymiaru sprawiedliwości Izby rozpoczęły już własne dochodzenia w sprawie domniemanej współpracy jego pretorianów z Rosjanami oraz jego podatków i mętnych interesów z czasów biznesowej kariery. A tymczasem prokuratorzy federalni w Nowym Jorku badają sprawy opłacania kobiet za milczenie na temat ich schadzek z Trumpem, dokonywanych, jak twierdzą, z naruszeniem praw o finansowaniu kampanii wyborczych, bo działo się to krótko przed wyborami.
Trumpowi grożą więc procesy kryminalne, ale dopiero kiedy zakończy urzędowanie. W USA nie stawia się przed sądem urzędujących prezydentów. Wrzawa wokół jego rzeczywistych czy rzekomych przestępstw i wykroczeń będzie trwała i demokraci zrobią wiele, by negatywnie wpłynęła na jego reelekcję. Ale czy rzeczywiście mu zaszkodzi? Nie zaszkodziło mu tak wiele, że trzeba by jakichś przełomowych rewelacji, aby go rzeczywiście pogrążyć. Trump jest „teflonowym” prezydentem. Sondaże wskazywały, że Amerykanie byli coraz bardziej zmęczeni lub wręcz znudzeni dochodzeniem Muellera i kwestia roli Rosji w wyborach w 2016 r. niezbyt ich pasjonowała. Bardziej zajmuje ich sytuacja gospodarki – na razie niezła, chociaż nasilają się proroctwa, że krajowi grozi recesja.
Dopóki jednak jej nie ma i dopóki Ameryka nie uwikłała się w kolejną wojnę, szanse Trumpa na drugą kadencję nie wydają się tak niskie, jak sądzą niektórzy jego przeciwnicy. A w każdym razie zakończenie śledztwa Muellera i jego najprawdopodobniej rozczarowujący raport to dla Trumpa powód do radości.
Czytaj także: Orędzie o stanie państwa, czyli Trumpa polityka miłości