To najdłuższa tego typu awaria w historii Wenezueli. Od 7 marca prądu nie ma w co najmniej 20 z 23 stanów kraju. Według wstępnych analiz przyczyną blackoutu była poważna usterka w największej hydroelektrowni, znajdującej się w miejscowości Guri na wschodzie kraju. Władze spółki Corpoelec, państwowego molocha energetycznego, unikają na razie deklaracji na temat źródła awarii, wskazując na wiekowy sprzęt i przestarzałą instalację na terenie noszącej imię Simona Bolivara elektrowni. Reżimowy aparat medialny nie czekał jednak na oficjalne ekspertyzy i błyskawicznie za odcięcie Wenezuelczyków od energii elektrycznej obwinił „amerykańskich imperialistów”. Departament stanu USA natychmiast zaprzeczył, jednak Maduro kontynuuje swoją retorykę w mediach społecznościowych. Oskarża Biały Dom o zamach na sieć przesyłową i próbę odsunięcia go od władzy poprzez zwiększenie niepokojów społecznych.
Wenezuela bez prądu
Faktem jest jednak, że tak powszechna, niemal ogólnokrajowa awaria była po prostu kwestią czasu. Winston Cabanas, przewodniczący krajowego towarzystwa inżynierów elektryków, podkreślił, że większość tamtejszych elektrowni pracuje na ok. 20 proc. mocy przerobowych, również z powodu braku paliwa i przerw w jego dostawach. Sieć przesyłowa jest w wielu miejscach w opłakanym stanie, bo władze centralne od dawna ani jej nie unowocześniały, ani nawet nie dokonywały koniecznych napraw.
Do regularnych, choć krótkotrwałych blackoutów Wenezuelczycy zdążyli się zresztą przyzwyczaić. Rząd Maduro po raz ostatni wprowadził limity w konsumpcji energii elektrycznej w 2016 r., zmuszając m.in. galerie handlowe do wyłączenia schodów ruchomych i klimatyzacji. Nigdy jednak sytuacja nie była aż tak poważna. Prądu praktycznie w całym kraju nie ma już szósty dzień z rzędu. W dodatku przedstawiciele Corpoelec zapowiadają, że awaria jest na tyle poważna i złożona, że przywrócenie krajowej sieci energetycznej do pełnej sprawności może potrwać od tygodnia do kilkunastu dni. Częściowo prąd przywrócono jedynie w Caracas, głównie ze względu na szpitale. Ale nawet w stolicy przerwy w dostawach zdarzają się wciąż kilka razy dziennie, a biedniejsze dzielnice pozostają w ogóle bez energii elektrycznej.
Wenezuela bez pomocy
Pięciodniowy blackout doprowadził Wenezuelę na skraj katastrofy humanitarnej. Amnesty International i Lekarze Bez Granic alarmowali o tysiącach chorych, którym z powodu braku prądu nie można było wykonać dializ. Szpitale w większości nie mogły też uruchomić swoich zapasowych generatorów prądu, bo urządzenia te są najczęściej bardzo przestarzałe, niekiedy nie nadają się już do użytku albo były nadmiernie eksploatowane w ostatnich latach, przy poprzednich awariach. Blackout wywołał też kryzys dostępu do wody pitnej. W weekend świat obiegły doniesienia o kilometrowych kolejkach do beczkowozów w niemal wszystkich dużych miastach Wenezueli. Na prowincji z kolei ludzie zaczęli czerpać wodę bezpośrednio z rzek, sadzawek czy górskich strumieni.
Wszystko to dzieje się, gdy wzdłuż granic z Kolumbią i Brazylią stoją długie czasami na kilometry konwoje pomocy humanitarnej. Maduro nie chce ich wpuścić do kraju, obawiając się, że transporty posłużą do przygotowania zamachu stanu przeciw niemu. Jak ustaliła agencja AFP, oprócz leków i żywności przynajmniej w transportach znajdujących się na brazylijskiej granicy są agregaty prądotwórcze, tak bardzo potrzebne teraz w wielu miejscach w Wenezueli. Mimo to Maduro nie chce się ugiąć. Juan Guaidó zaapelował co prawda do sympatyków opozycji o własnoręczne przenoszenie darów przez granicę, jednak bez wsparcia celników zadanie to okazało się w dużej mierze niewykonalne.
Czytaj także: Maduro odcina Wenezuelę od pomocy humanitarnej
Wenezuelska dwuwładza zbliża się do końca
Być może właśnie dlatego przewodniczący wenezuelskiego parlamentu ogłosił stan wyjątkowy właśnie teraz. Dekret w tej sprawie uchwalono w poniedziałek, tydzień po powrocie Guaidó z pierwszej międzynarodowej podróży jako samozwańczego prezydenta kraju. W oficjalnym komunikacie parlamentu czytamy, że stan wyjątkowy potrwać ma 30 dni, aż do przywrócenia płynnych dostaw energii elektrycznej w całym kraju. Guaidó zaapelował również do członków sił zbrojnych o pomoc cywilom w organizowaniu dostaw wody i transporcie chorych do tych szpitali, gdzie dostawy prądu przywrócono przynajmniej częściowo. Póki co armia nie odmówiła współpracy, choć ciężko wyciągać z jej postawy ostateczne wnioski. Z jednej strony wiadomo, że już ponad 600 wojskowych i członków Gwardii Narodowej wypowiedziało posłuszeństwo Nicolasowi Maduro i przeszło na stronę opozycji. Z drugiej – armia pozostaje głównym bastionem reżimu.
W dodatku pomoc cywilom jest w interesie obu stron konfliktu. Wprowadzając stan wyjątkowy, Guaidó pokazuje, że nie będzie siedział z założonymi rękami. Z kolei Maduro może za jakiś czas stwierdzić, że pomoc niesiona przez armię miała miejsce na jego rozkaz, bo to on pozostaje zwierzchnikiem sił zbrojnych.
Wszystko wskazuje jednak na to, że wenezuelska dwuwładza zbliża się do końca. Niemal dwa miesiące od momentu, gdy Juan Guaidó ogłosił się „równoległym” prezydentem kraju, kwestionując legitymizację Nicolasa Maduro i legalność ubiegłorocznych wyborów, w kraju istniały de facto dwa ośrodki władzy. Socjalistyczna administracja nadal uważała się za jedyną prawowitą, jednak Guaidó niewiele sobie z tego robił. Reprezentował Wenezuelę na spotkaniach z zagranicznymi liderami, wydawał nieformalne polecenia mundurowym, zaczynał wraz z Leopoldo Lopezem tworzyć program polityczny na wypadek rozpisania przedterminowych wyborów prezydenckich. Ignorował narzucone na niego przez Maduro ograniczenia, jak zakaz opuszczania kraju. Próbował również sił na froncie propagandy. Kilka dni temu oskarżył rząd o spalenie konwoju z pomocą humanitarną. Dziennikarze „New York Timesa” udowodnili jednak, że do podpalenia doszło przez przypadek, a odpowiedzialni byli opozycyjni demonstranci.
Konflikt wchodzi w decydującą fazę. Maduro słabnie, co widać również po fakcie, że wciąż nie zakwestionował prawa parlamentu i samego Guaidó do wprowadzenia ogólnokrajowego stanu wyjątkowego. Na granicy wytrzymałości jest też tamtejsze społeczeństwo, przechodzące od kryzysu do kryzysu. Jeśli opozycji uda się przypisać sobie zasługi za rozwiązanie problemu z dostawami prądu, dla Maduro będzie to zapewne gwóźdź do trumny.
Czytaj także: Jak światowe potęgi chcą rozegrać kryzys w Wenezueli