Derek Chollet był świadkiem fundamentalnych zmian w amerykańskim postrzeganiu roli NATO. W latach 2012–15 pełnił funkcję zastępcy sekretarza obrony do spraw międzynarodowej polityki bezpieczeństwa, czyli człowieka, który w Pentagonie zajmuje się m.in. NATO i współpracą z Europą.
W tej roli współpracował z dwoma sekretarzami obrony: Leonem Panettą i Chuckiem Hagelem, ale jeszcze dłuższy czas spędził wcześniej w departamencie stanu. Od początku lat 90. jako młody dyplomata współpracował kolejno z Jamesem Bakerem, Richardem Holbrookiem i Strobem Talbottem. Mimo młodego wieku (48 lat) dysponuje więc ogromnym doświadczeniem i wiedzą, jak działa amerykańska maszyna spraw bezpieczeństwa międzynarodowego. Demokrata z przekonań i afiliacji politycznej, od początku związany z ekipą Baracka Obamy, teraz jest wiceprezesem w German Marshal Fund of the United States, autorem sześciu książek. Z polskiej perspektywy – jest rozmówcą, z którym można spędzić cały dzień, a i tak nie wyczerpie się listy tematów. Które wybrać w 20 minut?
Dwa kryzysy na świecie i w NATO na raz
Pięć lat po rosyjskiej agresji na Ukrainę zacząć trzeba było od tego. Administracja Obamy przeszła od próby resetu z Rosją do wysłania amerykańskich wojsk na granice Rosji – by zasygnalizować, że przekroczenie granic NATO spotka się z odpowiedzią.
Chollet był wtedy najpierw w Białym Domu, później w departamencie stanu, a gdy NATO zbierało się na przełomowy szczyt w Walii – był w delegacji Pentagonu. Transformację amerykańskiej polityki widział na własne oczy i był jej współautorem. Z naszej perspektywy wszystko kręciło się wtedy wokół Ukrainy i rosyjskiego zagrożenia. Chollet dodaje jednak perspektywę Waszyngtonu, która nieco zmienia punkt widzenia. – We wrześniu 2014 r. sojusz stanął wobec dwóch kryzysów jednocześnie: tego, co się stało wiosną tamtego roku – inwazji na Ukrainę i zagarnięcia Krymu – co wywołało natychmiastową reakcję i rozmieszczenie sił amerykańskich na »linii frontu«. Ale w tym samym czasie eksplodował też kryzys związany z ISIS. Latem 2014 r. w Stanach poważnie obawialiśmy się, czy Irak nie upadnie pod naporem Państwa Islamskiego, które zbliżało się do Bagdadu – wspomina Chollet napiętą atmosferę walijskiego spotkania.
– Oczywiście szczyty NATO służą temu, by zademonstrować, że jesteśmy jednością, służą wyznaczaniu ambitnych celów przez przywódców, ale wtedy wcale nie było pewności, że Europa i Stany Zjednoczone podołają tym dwu wyzwaniom. I gdy spojrzeć na to z perspektywy pięciu lat, nie bagatelizując problemów i wyzwań, przed którymi stoi sojusz, trzeba stwierdzić, że zasłużyliśmy wspólnie na pochwałę nie tylko za sprostanie wyzwaniu, ale utrzymanie kursu i umacnianie tamtych decyzji – uważa.
Sojusz zdał egzamin?
– Gdyby ktoś mi powiedział pięć lat temu, że dzisiaj będziemy rozmawiać o rozbudowie wysuniętej obecności w krajach bałtyckich i w Polsce, że w dwustronnych rozmowach między Polską a USA będziemy omawiać sposoby zwiększenia obecności wojskowej tutaj, że mimo że osiem procent terytorium Ukrainy jest w rękach rosyjskich, kraj ten jest dziś jeszcze bliżej Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i NATO... Siły zbrojne Ukrainy zostały gruntownie zreformowane również z pomocą USA i Polski i są dziś w stanie bez porównania lepiej przeciwstawić się atakowi, a jednocześnie widzimy, że ISIS zostało poważnie osłabione, jeśli nie całkowicie pokonane. Z perspektywy pięciu lat to są znaczące osiągnięcia współpracy USA z sojusznikami w ramach NATO i poza nimi. Nie znaczy to, że powinniśmy usiąść i świętować, ale należy uznać, że sprostaliśmy temu wyzwaniu – ocena ta może być obciążona faktem, że wypowiada ją współautor części wdrożonych rozwiązań.
Z drugiej strony brak w niej tak powszechnej w Polsce krytyki obecnie rządzących przez przedstawiciela opozycyjnego obozu politycznego. Transatlantyk USS America płynie po prostu kursem, którego zmiana przez kapitana na mostku, zwłaszcza w czasie jednej czteroletniej wachty, jest dość trudna. Polityka USA wykuwa się w dłuższych cyklach.
Gruzja a Ukraina
Dlatego musiałem zapytać Dereka Cholleta o to, czy kryzys 2014 r., przynajmniej na odcinku rosyjskim, był do uniknięcia, gdyby Zachód, w tym Stany Zjednoczone, bardziej stanowczo zareagowały na rosyjską agresję na Gruzję w 2008 r. i wyciągnęły z niej głębsze wnioski.
Chollet musi pamiętać, że jego rodak Ron Asmus, wtedy szef biura GMF w Brukseli i częsty gość w Warszawie, określił ten konflikt jako „małą wojnę, która wstrząsnęła światem”. Kiedy stawiam to pytanie, następuje głębokie westchnienie i kilka sekund zastanowienia, po czym pada odpowiedź dość spodziewana: trudno powiedzieć. – Bez wątpienia w Stanach Zjednoczonych i w Europie odpowiedź na Gruzję nie była ani trochę porównywalna z odpowiedzią na Ukrainę sześć lat później. Sankcje, niewprowadzone od razu, ale utrzymane, militarne wsparcie, wysiłki na rzecz wsparcia Ukrainy – żadna z tych rzeczy nie miała miejsca w przypadku Gruzji, która zaczęła się w czasie administracji Busha i ciągnęła za rządów Obamy. Nie wiem, co kierowało Putinem, by zrobić to, co zrobił Ukrainie, ale w sposób oczywisty nie docenił reakcji Zachodu, może myślał, że będzie jak w Gruzji czy Syrii, a może liczył na dekadencję Zachodu. Raczej nie przewidywał takiej odpowiedzi, jaką dostał.
Chollet ponownie przypomina, jak bardzo zmieniła się Ukraina, ile wojsk USA jest w Europie i jak bardzo zmieniło się NATO. Ale jasnej odpowiedzi na to, czy podobna reakcja w sprawie Gruzji powstrzymałaby atak na Ukrainę, nie ma. Może to sprawa, o której przedstawiciele poprzedniej administracji wolą nie mówić zbyt wiele, wolą za to wskazywać na zmiany, jakie w dużej mierze dokonały się, gdy odeszli.
Strach przed Twitterem
Bo rzeczywiście teraz sytuacja wygląda tak, że liczba amerykańskich wojsk w Europie rośnie i ma rosnąć nadal, także w Polsce. Z drugiej strony na poziomie politycznym różnice zdań między Europą a Stanami wydają się tak głębokie jak dawno, a obawy z tego wynikające prowadzą nieraz do dramatycznych wniosków.
W debacie medialnej i na eksperckich forach pojawia się temat wyjścia USA z NATO, kwestia do tej pory niewyobrażalna. Na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa w lutym demonstracyjny brak aplauzu dla amerykańskiego wiceprezydenta. A kilka dni wcześniej raport dwóch byłych ambasadorów USA przy NATO (Douglasa Lute i Nicholasa Burnsa), który stwierdzał wprost, że największym problemem sojuszu jest brak woli transatlantyckiego przywództwa u obecnego prezydenta USA. No więc jak jest?
Chollet zgadza się z oceną wspomnianego raportu. – Największa zmiana, jaka dokonała się w ciągu ostatnich pięciu lat dla NATO i bezpieczeństwa europejskiego, to podejście i zachowanie prezydenta USA. Stąd wynika ów paradoks, o którym mówił też w Warszawie sekretarz generalny NATO. Z jednej strony amerykański prezydent postrzega NATO i europejskich sojuszników w sposób, jaki nie robił żaden jego poprzednik. Więc mamy 70. rocznicę utworzenia NATO, a w Waszyngtonie i wielu stolicach europejskich jest obawa, czy któregoś ranka nie obudzimy się i zobaczymy tweeta prezydenta, że USA wychodzą z NATO. Różnica czasu powoduje, że w Europie nerwowość wzrasta koło południa. Wstający z łóżka Donald Trump lubi z rana napisać coś, ostatnio wielkimi literami, co kształtuje agendę na cały dzień, tydzień lub miesiąc. W przypadku wyjścia z NATO taki wpis byłby szokiem dekady. Oczywiście od wpisów do czynów droga daleka, gorzej, gdy prezydent powie coś w obecności liderów innych państw. Ale są na to sposoby.
Transatlantyckie kotwice
– Będziemy mieli obchody 70-lecia sojuszu – zresztą na wzór tych sprzed 20 lat, gdy za prezydenta Clintona świętowano 50 lat sojuszu i jego pierwsze rozszerzenie – ale tylko na poziomie ministrów. Dlaczego? Bo wszyscy się boją ryzyka, że prezydent mógłby je zrujnować. Więc mamy prezydenta, który kwestionuje NATO, kwestionuje zaangażowanie Europy, mówi o wykorzystywaniu Ameryki, są pogłoski, że chce się wycofać z sojuszu. Ale w samej administracji widać kontynuację wcześniejszej polityki, z końca rządów Obamy i tego, co się wydarzyło w ostatnich paru latach – zwiększenia obecności wojskowej, utrzymania przywództwa USA w sojuszu, utrzymania znaczącego poparcia dla NATO w społeczeństwie amerykańskim.
Nawet w kampanii 2016 r., kiedy prezydent Trump zaczął mówić te niepokojące nas wszystkich rzeczy, poparcie dla NATO utrzymywało się na wysokim poziomie i również Kongres USA zaczyna się bardziej angażować w te sprawy niż kiedykolwiek wcześniej – w sensie legislacji, potwierdzenia poparcia dla NATO, utrudnienia prezydentowi wycofania z NATO bez zgody Kongresu. Sam fakt, że na konferencji w Monachium było ok. 50 kongresmenów – oni nie przyjechali po to, by mówić o prezydencie, ale by pokazać Europie, światu i Rosji, że Ameryka pozostaje wierna sojuszowi.
To oczywiście bardzo pocieszające słowa, miód na serce zaniepokojonych atlantystów, którzy od jakiegoś czasu zajmują się głównie rozpatrywaniem czarnych scenariuszy. Warto pamiętać o tych wielu kotwicach łączących Europę z Ameryką, nawet jeśli ta w Białym Domu może się wydawać obecnie nieco poluzowana.
Stany są dziś bardziej świadome roli NATO
– Perwersja rzeczywistości ostatnich lat polega na tym, że przy wszystkich wątpliwościach, troskach i uzasadnionych obawach o to, co prezydent może zrobić z NATO, o sojuszu toczy się w Stanach Zjednoczonych niezwykle ożywiona debata, w której mowa o znaczeniu sojuszu dla amerykańskich interesów, wspólnego bezpieczeństwa, wspólnej odpowiedzialności. Prawdopodobnie świadomość znaczenia NATO jest dzisiaj większa, niż była pięć lat temu, po prostu wskutek tej debaty – Chollet wyciąga optymistyczny wniosek z niezbyt wesołej, zdawałoby się, sytuacji.
Co nie oznacza, że na horyzoncie nie ma kolejnych kryzysów. Przedstawiam mu taki scenariusz, może najczarniejszy z czarnych: Trump wygrywa kolejną kadencję, a jego krytyczne podejście do NATO i Europy zakorzenia się w amerykańskiej polityce, w Europie do głosu dochodzą nacjonaliści i przeciwnicy integracji, a jednocześnie pojawia się kryzys ekonomiczny, który odbija się na wydatkach wojskowych NATO. I wtedy nagle pojawia się kryzys w Azji, który wymaga amerykańskiej reakcji. Czy sojusz przetrwałby takie spiętrzenie negatywnych czynników w obecnym klimacie? Zamiast rwania włosów z głowy dostaję odpowiedź opartą na prawie 30 latach doświadczenia.
Zmartwienia to nasza praca
– Myślenie o polityce zagranicznej czy to w rządzie, czy poza rządem zawsze oznacza zamartwianie się. Martwisz się o to, czy wszystko pójdzie dobrze, czy coś się nie zawali, co się stanie. Taka to praca. Ale te obawy mają dobry wpływ, chronią przed podejmowaniem taki ruchów, które pogarszałyby sytuację. Wymuszają pokorę. Ale takie podejście nie może ograniczać zdolności do posiadania marzeń, myślenia o pozytywnej zmianie. Zawsze można nakreślić czarny obraz przyszłości, zwłaszcza w czasach takich zmian, w jakich żyjemy. Z amerykańskiej perspektywy ostatnie kilka lat to czas niepewności, napięcia i tumultu – a co gorsza, wydaje się, że z zawinionych przyczyn. Nie wydarzył się żaden 11 września, kiedy Stany Zjednoczone zostały zaatakowane z zewnątrz i musiały zareagować, też powodując zamieszanie, lecz w reakcji na atak. Teraz zamieszanie powstaje z naszej własnej winy, sami sobie to robimy. Nie mamy żadnego wielkiego kryzysu przecież. U Obamy było tak, że od 2011 r. praktycznie do końca kadencji mieliśmy kaskadę katastrof. Załamanie Libii, rewolucja w Egipcie, arabska wiosna, wojna w Syrii, Ukraina i agresja Rosji. A przecież Obama odziedziczył też wielki kryzys finansowy i sytuację w Iraku. Z tej perspektywy ostatnie kilka lat to czas relatywnego spokoju. Owszem, jest Wenezuela i przeszło kilka huraganów, to wszystko. Cała reszta to kryzysy wytworzone przez nas samych. Więc jest obawa, co by było, gdyby – broń Boże – nastąpił kolejny atak terrorystyczny albo Rosja zrobiła coś naprawdę głupiego, albo gdyby jakaś iskra zapaliła Półwysep Koreański czy Bliski Wschód.
Siła jest w nas
Konkluzja jest taka, że przyszłości nie jesteśmy w stanie przewidzieć i że niemal zawsze nas ona zaskakuje. Lecz z drugiej strony nie może obezwładniać i przerażać. – Doświadczenie uczy, że byliśmy w przeszłości w momentach, w których musieliśmy sprostać wyzwaniu, i to zrobiliśmy. Dlatego powinniśmy mieć zaufanie, że jesteśmy w stanie to zrobić. Nie jesteśmy skazani na porażkę. Że jesteśmy zdolni tylko do pogarszania naszej sytuacji strategicznej. Po prostu wymaga to od nas pracy. Jedno z głównych pytań, jakie teraz zadają sobie Amerykanie, brzmi: ile.
Jeśli na 20. rocznicę Polski w NATO i 70. rocznicę sojuszu potrzeba nam było czegoś optymistycznego, niekoniecznie związanego z rządową propagandą, to może właśnie Derek Chollet to powiedział.