To było jedno z najciekawszych 40 godzin w najnowszej historii Iranu. 25 lutego rezygnację z funkcji ministra spraw zagranicznych złożył Mohammad Dżawad Zarif. Jako „uśmiechnięta twarz reżimu” był głównym sprawcą przełomowej umowy nuklearnej między Iranem i światowymi mocarstwami z 2015 r. Za ten uśmiech i umowę nienawidzą go twardogłowi ajatollahowie, zarzucając mu niemal wprost zdradę. Wyspecjalizowali się oni w upokarzaniu ministra, demonstracyjnie pokazując, jak niewiele on znaczy w systemie władzy. Tym ostatnim upokorzeniem była niespodziewana wizyta w Teheranie prezydenta Syrii Baszara Asada, o której Zarif dowiedział się z mediów. Mało tego, na spotkaniu był Kasim Sulejmani, szef Brygady Al-Kuds, który de facto prowadzi politykę Iranu na Bliskim Wschodzie.
Zarif, który już wielokrotnie – choć nieoficjalnie – składał dymisje, tym razem postanowił zrobić to publicznie – na Instagramie. I przy okazji strzelił focha, przepraszając za wszystkie swoje porażki i słabości. Natychmiast zareagowało 150 posłów, którzy – również publicznie – poprosili ministra o pozostanie. A rzecznik prezydenta powiedział, że Hasan Rohani nie przyjmuje jego rezygnacji. W końcu Najwyższy Przywódca Ali Chamenei miał dwa złe wyjścia: albo pozwolić na rezygnację Zarifa i tym samym przyznać, że tzw. reformatorzy w Iranie nie mają tak naprawdę nic do powiedzenia, albo przeprosić go za upokorzenia (a ajatollahowie z zasady nie przepraszają) i tym samym uznać jego autonomię. Wybrał to drugie, i tym samym Zafir dzięki rezygnacji politycznie stał się silny jak nigdy dotąd.