Coraz liczniejsze manifestacje na ulicach algierskich miast, w miniony piątek już 100 tys. protestujących (i starcia z policją w Algierze); głównie młodzi, studenci, ale nie tylko, spontaniczni, skrzykujący się w mediach społecznościowych. Główne hasło: „Buteflika – nie!”, i znak: przekreślona piątka. To reakcja na wiadomość, że 82-letni schorowany milczący prezydent na wózku, który od 2012 r. nie wygłosił żadnego przemówienia do narodu, będzie kandydował na piątą pięcioletnią kadencję (co oznacza, że zostanie wybrany, bo to tu jednoznaczne, konkurenci są zwykle tacy, jakby ich nie było). Ale teraz podobnie jest z prezydentem Abdulazizem Butefliką: w 2013 r. przeszedł głęboki udar i wielotygodniową hospitalizację we Francji, a od tamtej pory jego stan zdrowia systematycznie się pogarszał (teraz też przebywa po raz kolejny na leczeniu w Szwajcarii). Mimo to kandydował w wyborach 2014 r., to znaczy po kraju wożono jego wielki portret i przemawiano w jego imieniu, opowiadając, co chciałby wyborcom powiedzieć. To wystarczyło: dostał 81 proc. głosów. Od tamtej pory nieobecność fizyczną rekompensuje wszechobecność portretów i podobizn.
To wojsko wybrało w 1999 r. Buteflikę, aby wyprowadził Algierię z „czarnej dekady” – długiej wojny domowej, która nastała po nieuznanym przez armię zwycięstwie wyborczym islamistów i krwawo stłumiona kosztowała życie blisko 200 tys. osób. Buteflika zaproponował pokój społeczny, a nagrodą za zapomnienie o podziałach z przeszłości miała być powszechna redystrybucja dochodów naftowych, głównego źródła bogactwa. Kasa za spokój. To jakoś tam działało, lepiej niż u sąsiadów, kraj się rozwijał, ale z czasem zaczęło się coraz bardziej zacinać, gdy gwałtownie spadły ceny ropy (a innych dochodów, patrz: Wenezuela, praktycznie nie było).