Amerykanie nie przebierali w słowach. Nie posługiwali się językiem dyplomacji, a raczej politycznego przekazu dnia. Ten przekaz zabrzmiał w Warszawie bardzo jasno: Iran jest wrogiem, któremu trzeba się przeciwstawić. To, w jaki sposób, pozostaje jeszcze do pewnego stopnia sprawą otwartą. Żeby było jasne – nikt wprost nie nawoływał do wojny. Ale wysiłki polskich dyplomatów, by łagodzić antyirańskie przesłanie narzucone przez USA i Izrael, spełzły na niczym. Z Warszawy, wbrew publicznie deklarowanym intencjom polskich władz, popłynęło przesłanie niezwykle ostre, wręcz wojownicze. Konflikt dyplomatyczny z Iranem już jest faktem, konflikt zbrojny zdaje się wisieć w powietrzu.
Czytaj także: Warszawska konferencja nam w Unii mocno nie zaszkodzi
Wojna na Twitterze
Już w przeddzień głównej narady było jasne, że nie będzie łatwo powstrzymać jastrzębi. Benjamin Netanjahu w luźnej rozmowie na spotkaniu z izraelskimi dziennikarzami, która potem trafiła na Twittera jako oficjalny wpis z konta premiera, wspominał o wojnie. Wpis był dość szokujący, mówił, że nie jest tajemnicą, iż we wspólnym interesie krajów arabskich i Izraela leży wojna z Iranem, i że jest to temat spotkania w Warszawie.
Część znawców Izraela od razu stwierdziła, że bardziej chodzi o wojnę, jaką musi za kilka tygodni stoczyć sam Netanjahu w wyborach, ale wysyłanie czegoś takiego z Warszawy podważało wysiłki gospodarzy, którzy robili co mogli, by uniknąć wrażenia narady wojennej. Wysiłki te były średnio skuteczne. Sekretarz stanu Mike Pompeo kilkukrotnie wspominał o irańskim zagrożeniu, zanim zaczęła się konferencja. Najostrzej mówił bliski współpracownik prezydenta Donalda Trumpa Rudy Giuliani, który udzielał na prawo i lewo wywiadów będących zajadłymi atakami na Iran.