Pierwsza była Elizabeth Warren, była profesorka prawa na Harvardzie, a następnie progresywna senatorka z Massachusetts słynąca z ostrych ataków na Wall Street. Warren ogłosiła początek swojej kampanii w Sylwestra i póki co jest najbardziej rozpoznawalną twarzą wśród kandydatów. Osią jej kampanii jest, jak się wydaje, gruntowna przebudowa kapitalizmu i odbudowa klasy średniej. To stawia ją dokładnie w połowie drogi między dotychczasowym jądrem partii (Nancy Pelosi, Chuck Schumer, do niedawna Hilary Clinton), które ma za dużo powiązań ze światem biznesu, żeby otwarcie krytykować współczesny kapitalizm, a młodą progresywną lewicą, która właśnie weszła do Kongresu i domaga się rewolucji.
Elizabeth Warren ma konkretny plan
Teraz, kiedy Partia Demokratyczna przesuwa się coraz bardziej na lewo, Warren może się okazać bezpiecznym centrum. Poza tym w odróżnieniu od większości kandydatów ma całkiem konkretny plan działania i przeszłość, która pokazuje, że umie przełożyć teorię na praktykę. Skromne początki Warren, która dość późno z matki i żony nagle stała się jednym z najlepszych speców od bankructwa w stanie Oklahoma, dodają całej historii uroku. Niektórzy twierdzą, że Warren reprezentuje ten sam ekonomiczny populizm co Bernie Sanders (uwielbiany przez młodych socjaldemokrata, który starł się z Clinton w prawyborach 2016), lecz ma dużo konkretniejsze plany, jak zabrać się za banki i wielkie koncerny. Jej specjalnością ma być rozbijanie monopolu.
Kirsten Gillibrand głośno o molestowaniu
Kirsten Gillibrand dołączyła do wyścigu w połowie stycznia. Gillibrand jest senatorką z Nowego Jorku, która zaczynała karierę polityczną z dosyć konserwatywnych pozycji. Zanim weszła w świat polityki, była typowym korporacyjnym prawnikiem na Manhattanie. Swój udział w kampanii ogłosiła w wieczornym programie komediowym Stevena Colberta – to pokazuje, co stanowi centrum elektoratu, w który celuje: młodzi ludzie, przede wszystkim kobiety.
Szeroko rozumiane prawa kobiet to domena Gillibrand. Zasłynęła, walcząc z molestowaniem kobiet w amerykańskim wojsku, a gdy ruch #MeToo walczący z molestowaniem seksualnym kobiet w pracy nabrał tempa, nie zawahała się mówić o obecności tego problemu w samym Kongresie. Zasłynęła z ostrego stanowiska wobec swojego partyjnego kolegi, senatora Ala Frankena, który był oskarżony o niewłaściwe zachowania i zmuszony do dymisji. Gdy zapytano ją o to, jak wobec tego widzi „przygody” z kobietami Billa Clintona, Gillibrand również nie zawahała się go potępić. Warto podkreślić, że Gillibrand była bliską podopieczną Clintonów, więc był to odważny i ryzykowany ruch z jej strony.
Czytaj także: 50 wpływowych mężczyzn i 1 kobieta, którzy stracili pracę w wyniku akcji #MeToo
Gillibrand przedstawia się przede wszystkim jako młoda matka, które chce reprezentować amerykańskie kobiety. Lecz dla wielu to za mało na polityczny program, w dodatku Gillibrand ma finansowe powiązania z Wall Street, które dyskwalifikują ją w oczach progresywnej lewicy. Senatorka z Nowego Jorku stara się nadążyć za młodymi w partii, ale na ile jej zaangażowanie w progresywną agendę jest autentyczne? Gdy zaczynała swoją karierę, broniła prawa do posiadania broni. Obecnie prezentuje się jako zwolenniczka surowych regulacji. I jako polityk, który umie się dogadywać z republikanami, nawet z Tedem Cruzem, oświadczyła w programie Colberta, przywołując nazwisko jednego z najmniej lubianych republikanów w Waszyngtonie. Gillibrand jest następczynią Hillary Clinton – to Clinton sprawiła, że zainteresowała się polityką, a wiele lat później przejęła po niej fotel senatora w Nowym Jorku.
Kamala Harris, umiarkowana liberałka
Kamala Harris, czarnoskóra gwiazda Senatu, wystartowała jako trzecia. Harris lubi przedstawiać się jako progresywna prokuratorka, ale już teraz pojawiają się głosy, że z tym progresywizmem w jej karierze było różnie. W liberalnych mediach sporo mówi się o tym, że jako prokurator – najpierw okręgowy dla miasta San Francisco, a potem generalny dla całej Kalifornii – tamowała progresywne reformy, uniewinnienia niesłusznie skazanych i wyciszała skandale w ramach kierowanej przez siebie instytucji.
Z kolei Harris widzi się, jak napisała w swojej książce „The Truths We Hold” (Prawdy, których się trzymamy), jako spadkobierczyni prokuratorskiej tradycji Południa, tej, która zlikwidowała Ku Klux Klan. Jednak poza tym, że Kamala umie groźnie zmarszczyć brew – o czym naród przekonał się podczas przesłuchania oskarżonego o molestowanie seksualne sędziego Kavanaugh w sierpniu ubiegłego roku – nie bardzo wiadomo, co stanowi jej polityczny program. Niewątpliwie mamy tu do czynienia z ogromną osobistą ambicją, jednak programowo Harris nie odbiega od poprzedniego pokolenia umiarkowanych liberałów. Z pewnością nie zamierza reformować Partii Demokratycznej i trudno będzie się jej dogadać z bardziej progresywną lewicą. Według Harris wina za polityczną kondycję Ameryki leży wyłącznie po stronie republikanów. Oczywiście, byłoby fantastycznie zobaczyć czarnoskórą kobietę jako prezydentkę Stanów Zjednoczonych w 2020 r. Pytanie, za jaką cenę.
Tulsi Gabbard z niewielkim doświadczeniem
Wreszcie Tulsi Gabbard, posłanka z Hawajów. Ma dopiero 37 lat i niesamowite ambicje. Jej specjalnością z kolei jest wojenny izolacjonizm. Sama jest weteranką po dwóch misjach na Bliskim Wschodzie. Odkąd zaczęła reprezentować Hawaje, głośno opowiada się przeciw typowemu dla XX-wiecznej Ameryki „zmieniania reżimów” – czyli militarnej interwencji USA w politykę obcych państw.
W 2016 r. poparła Berniego Sandersa, który prezentował na tamten czas najbardziej izolacjonistyczne stanowisko. Gabbard ma oczywiście niewielkie polityczne doświadczenie, co z pewnością odstraszy sporą grupę wyborców. Jest też parę kontrowersji. Gabbard, która zawsze głośno wypowiadała się przeciw amerykańskiej interwencji w Syrii, w 2017 r. spotkała się z syryjskim dyktatorem Baszarem al-Asadem, łamiąc szeregi partii. Bardziej progresywnym demokratom nie pasuje zaś to, że jako posłanka otrzymywała dotacje od największych producentów broni w USA. Gdyby – jakimś cudem – wygrała, Gabbard byłaby najmłodszą osobą piastującą urząd prezydenta USA. W chwili objęcia urzędu miałaby zaledwie 39 lat.
Jedna z tych kobiet – bo być może kandydatek będzie więcej – ma szansę na nominację Partii Demokratycznej i prezydenturę 2020.