Wenezuela ma dwóch prezydentów i dwa parlamenty. W zeszłym tygodniu przewodniczący parlamentu 35-letni Juan Guaido ogłosił się – w oparciu o wątpliwe podstawy prawne – nowym tymczasowym prezydentem kraju. Uznał on, że grudniowe wybory prezydenckie, które ponownie wygrał przywódca tzw. rewolucji boliwariańskiej Nicolas Maduro, zostały sfałszowane. To znaczy: że legalnego prezydenta Wenezuela chwilowo nie posiada, a obowiązki głowy państwa przejmuje w takiej sytuacji przewodniczący parlamentu. Maduro uznał samozwańczy ruch Guaida za próbę zamachu stanu.
Zagrywka lidera opozycji to powtórka zagrywki jego rywala: dwa lata temu to prezydent Maduro – gdy jego obóz polityczny stracił wpływ na parlament zdominowany przez opozycję – ogłosił nowe wybory do Konstytuanty. Tych ostatnich Maduro nie mógł przegrać ze względu na osobliwą, faworyzującą rządzących ordynację wyborczą.
Świat podzielił się na obrońców Madura i zwolenników Guaida. Rosja, Chiny, Kuba i Boliwia popierają Madura, który nadal twierdzi, że rządzi w interesie ludu i w imieniu najbiedniejszych. Guaida popiera niemal cała Ameryka Łacińska, a przede wszystkim USA. Wszystko wskazuje na to, że Guaido ogłosił się prezydentem z inspiracji Stanów Zjednoczonych, dla których tonąca w nędzy i chaosie Wenezuela jest ważnym dostarczycielem ropy. Donald Trump zasugerował, że „wszystkie opcje są na stole”, co odczytuje się jako groźbę nawet interwencji wojskowej USA w karaibskim kraju. Główni gracze w Unii Europejskiej skłonni są poprzeć prezydenta rebelianta. Jednak Bruksela zostawiła sobie czas i wezwała Madura do ogłoszenia nowych wyborów. Które to wezwanie UE odrzuciła.
Wenezuela jest krajem na wpół upadłym. Wielu ludzi nie dojada bądź głoduje. Brakuje podstawowych towarów i lekarstw – z braku tych ostatnich umierają ludzie.