Zaczęło się od ultimatum, które Donald Trump dał demokratom – prezydent nie podpisze budżetu, zanim nie dostanie 5 mld dol. na mur z Meksykiem. Mur to jedna z jego kluczowych obietnic wyborczych. Bez budżetu rząd nie funkcjonuje, a zamknięty rząd ideologicznie boli demokratów bardziej niż republikanów. Tymczasem okazuje się, że Partia Demokratyczna, która właśnie przejęła władzę nad Izbą Reprezentantów, zaparła się (nomen omen) murem, a wyborcy za paraliż rządu winią prezydenta.
„Zamknięcie rządu” to nic nowego w amerykańskiej polityce
Pierwsze dni, gdy rząd jest nieczynny, są nawet zabawne. Część pracowników federalnych i tak normalnie pracuje, niby bezpłatnie, ale brak wypłaty odczują dopiero za miesiąc, kiedy rząd na pewno będzie już otwarty. Ostatecznie rząd zamknięto za prezydentury Baracka Obamy (16 dni), za Billa Clintona (21 dni), a za prezydentury Cartera nawet pięć razy (najdłużej na 17 dni). Ale Trump najwyraźniej postawił sobie za cel pobić rekord. Przyszły święta, a następnie klasyczne waszyngtońskie „śnieżne dni”, gdy rząd i tak często jest zamknięty, bo ostatecznie tu, „na południu”, kierowcy kiepsko sobie radzą ze śniegiem.
Czytaj także: Shutdown w USA trwa już rekordowo długo
Ale pod koniec stycznia, gdy stało się jasne, że Trump zafundował nam najdłuższy paraliż rządu w historii Ameryki, już nikt się nie śmieje. Ludzie w końcu przestali dostawać wypłaty. Parki narodowe są zamknięte, muzea i narodowe ZOO są nieczynne (nie działa nawet internetowa kamera, za pomocą której mieszkańcy stolicy mogli oglądać chlubę tutejszego muzeum – waszyngtońskie pandy). Pracownicy federalni mogą liczyć na to, że prędzej czy później dostaną zaległe pieniędzy, ale nie dotyczy to setek kontraktorów, którzy utrzymują się z pracy dla rządu.
Część osób musi znaleźć dorywczą pracę, żeby przetrwać, i nawet republikanie zaczynają się zastanawiać, czy było warto.
Paraliż dotyczy dziewięciu departamentów
W rzeczywistości rząd nie funkcjonuje tylko częściowo, bo większość jego instytucji ma budżet zatwierdzony do września. Paraliż dotyczy dziewięciu departamentów, m.in. spraw wewnętrznych, transportu i rolnictwa. 800 tys. pracowników federalnych jest na zwolnieniu, połowa z nich traktowana jest jako pracownicy „niezbędni”, i ci chodzą do pracy bez wypłaty (w USA zwykle wypłata jest co dwa tygodnie). Sparaliżowany jest IRS Urząd Podatkowy, odpowiedzialny za rozliczenie podatkowe (sezon podatkowy już się zaczyna, rząd zapewnia, że IRS będzie kontynuować pracę nawet bez wypłat).
Food and Drug Administration (FDA) nie ma funduszy, żeby kontrolować bezpieczeństwo produktów spożywczych. Pracownicy ochrony lotnisk i kontrolerzy ruchu powietrznego nie dostają wypłat i przestają stawiać się w pracy. Niektórzy spekulują, że dopiero gdy oni zaczną strajk i Amerykanie nie będą mogli latać, politycy zaczną szukać kompromisu.
Czytaj także: Triumfalny powrót Nancy Pelosi
Inni twierdzą, że pojedynek między zapędzonym w kozi róg Trumpem a przywódczynią demokratów w Kongresie Nancy Pelosi potrwa do marca, kiedy będącym na zasiłku Amerykanom skończą się kartki na żywność (food stamps). Paraliż będzie miał oczywiście wpływ na gospodarkę. S&P Global Rating szacuje, że tygodniowo amerykańska gospodarka traci 1,5 mld dol., niewykluczone są też podwyżki cen.
Kompromis: mur za marzycieli?
W samym Waszyngtonie niewesoło. W restauracjach i barach pustki, mimo rozlicznych promocji. Słynny lokalny restaurator José Andrés za darmo karmi pracowników federalnych i ich rodziny. Na Wzgórzu – jak tubylcy nazywają Wzgórze Kapitolińskie, gdzie mieści się Kongres – panuje masowa depresja.
„Nie jest dobrze” – powiedziała jedna z asystentek przy Izbie Reprezentantów w wywiadzie dla magazynu „The Atlantic”. „Pracuję w Waszyngtonie od dziewięciu lat i nigdy nie widziałam tak podłych nastrojów”.
Poparcie dla Trumpa spadło poniżej 40 proc., co pokazuje, że jak na razie to on najbardziej dostaje po uszach. Umiarkowani republikanie zaczynają namawiać go, żeby poszedł na kompromis i wymienił mur za marzycieli – opcja dyskutowana jeszcze w zeszłym roku.
Marzyciele to grupa 3,6 mln nielegalnych imigrantów, którzy zostali przywiezieni do Ameryki jako nieletni i którym Obama w 2012 r. otworzył drogę do legalnej pracy w Stanach. Trump zdecydował się nie kontynuować programu, zostawiając tych ludzi w kompletnym zawieszeniu i bez jasnej wizji na przyszłość. Jeszcze jesienią 2018 r. demokraci wydawali się zainteresowani ratowaniem marzycieli za wszelką cenę, nawet za cenę muru. Dziś, gdy czują się w Waszyngtonie dużo pewniej, już tak nie jest. Pelosi nic nie mówi o marzycielach, jednak nie byłabym zdziwiona, gdyby za jakiś czas propozycja „marzyciele za mur” nie wyszła ze strony Trumpa. W sumie to jedyny możliwy ruch, dzięki któremu obie strony mogą zachować twarz.
Czy Trump jest rosyjskim agentem?
Prezydent jest w tarapatach nie tylko ze względu na paraliż rządu. Niedawno okazało się, że FBI od miesięcy prowadzi śledztwo bezpośrednio badające, czy Trump jest rosyjskim agentem. Kilka dni później reporterzy z internetowego magazynu „Buzz Feed” donieśli, że Trump kazał kłamać w Kongresie swojemu (już byłemu) prawnikowi Michaelowi Cohenowi, jeśli chodzi o projekt wieży Trumpa w Moskwie. Wszystko wskazuje na to, że Trump negocjował ten deal z najwyższymi rosyjskimi oficjelami jeszcze po przyjęciu republikańskiej nominacji w 2016 r. Nie wygląda to najlepiej.
Ponieważ w Waszyngtonie nie ma co robić, politycy wymieniają złośliwości. Nancy Pelosi zauważyła, że Trump nie ma co się wybierać do Kongresu, gdzie w Izbie Reprezentantów powinien był wygłosić coroczne orędzie do narodu – wszak rząd jest zamknięty. W odpowiedzi Trump nie dał jej asysty wojskowej na planowaną podróż do Afganistanu, zachęcając, żeby poleciała klasą ekonomiczną.
Czytaj także: Karuzela posad w ekipie Trumpa