Przewodniczący wenezuelskiego parlamentu Juan Guaidó został w piątek zatrzymany przez tajną policję po tym, jak na zwołanym w centrum Caracas wiecu oświadczył, że Zgromadzenie Narodowe przekazało mu władzę w kraju do czasu przeprowadzenia nowych wyborów. Choć polityka zwolniono jeszcze tego samego dnia, jego przypadek pokazuje, w jakiej sytuacji znajduje się dziś ten kraj. Dzień wcześniej zaprzysiężony na drugą kadencję został bowiem Nicolás Maduro. Opozycja uważa, że bezprawnie, bo przed majowymi wyborami jego rząd pozbawił praw wyborczych lub wtrącił do więzienia głównych kontrkandydatów. W ciągu dwóch ostatnich lat prezydent zdołał sobie całkowicie podporządkować władzę sądowniczą, a zdominowany przez opozycję parlament de facto zlikwidował, zastępując go obsadzonym jedynie przez swoich współpracowników zgromadzeniem konstytucyjnym.
W tym czasie Wenezuela pogrąża się w coraz większym chaosie. Inflacja na koniec zeszłego roku sięgnęła rekordowych 1,3 mln proc., w sklepach brakuje produktów pierwszej potrzeby, 80 proc. szpitali boryka się z przerwami w dostawach prądu i bieżącej wody, z kraju wyjechał już co drugi lekarz – dołączając w ten sposób do fali 3 mln Wenezuelczyków, którzy opuścili ojczyznę od 2015 r. Rząd z opóźnieniem wypłaca pensje policjantom, więc na sytuacji korzystają przestępcy: w całym kraju rośnie liczba napadów, na wodach terytorialnych Wenezueli aż trzykrotnie w ciągu roku, przez co niektórzy zgryźliwie komentują o powrocie Piratów z Karaibów. Maduro nie może się jednak cieszyć taką popularnością, jak grana przez Johnny’ego Deppa postać z filmów o takim właśnie tytule.