Nowy rok zaczął się pod znakiem Chin: sonda Chang’e 4, po raz pierwszy w dziejach astronautyki, wylądowała z sukcesem na niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca. Chang’e to chińska bogini Księżyca, postać bardzo znana w miejscowej mitologii, a Jadeitowy Królik, nazwa lunarnego łazika, to w tej opowieści jedyny jej towarzysz na Księżycu. Ostatni raz człowiek był tu w odległym 1972 r., kiedy kończyła się amerykańska misja Apollo. Ostatnia radziecka sonda księżycowa Łuna wylądowała w 1976 r. Chińska sonda – nawiązując do osiągnięć sprzed lat – dokonała już udanego lądowania w 2013 r., ale nie zrobiło to takiego wrażenia. Teraz Chińczycy udowadniają, jak szybko potrafią odrabiać zaległości. Pierwszego lotu załogowego wokół Ziemi dokonali 15 lat temu, w latach 2020–22 zamierzają uruchomić własną stację orbitalną, a zdaniem ekspertów całkiem realne jest lądowanie ludzkiej załogi na Księżycu w okolicach 2025 r.
Takie dokonania po pierwsze budują prestiż. Chińskie media, w eksploatowaniu dumy narodowej, uderzyły w najwyższe tony, okrzyknęły, że oto ojczyzna otwiera kolejny jedwabny szlak – wiodący do gwiazd – i spełnia chińskie „kosmiczne marzenie”. Istotny, a może najważniejszy, jest aspekt technologiczno-wojskowy, to on ułatwia decyzję o przeznaczeniu na ten kierunek badań iście kosmicznych sum. Prezydent Trump ogłosił niedawno decyzję o utworzeniu Sił Kosmicznych, szóstej formacji wojsk, jako odpowiedzi na postępy dokonane przez Rosję i Chiny w tym nowym wyścigu zbrojeń. Ale też w rachunku nakładów i potencjalnych zysków coraz istotniejsza staje się perspektywa eksploracji księżycowych bogactw naturalnych (metali rzadkich, tytanu, uranu i miejscowej specjalności, izotopu hel-3, przyszłościowego paliwa) oraz wykorzystanie energii słonecznej.