Trwający od 22 grudnia tzw. shutdown, czyli tymczasowe zamknięcie placówek podlegających rządowi federalnemu, wymusił przerwę w funkcjonowaniu większości amerykańskich instytucji zajmujących się imigrantami. Wywołana przez Trumpa awantura o zabezpieczenie w budżecie środków na budowę muru wzdłuż granicy z Meksykiem wprowadziła administrację publiczną w stan prawnego i faktycznego zawieszenia.
Demokraci nie chcą zgodzić się na wydanie 5,6 mld dol. na ogrodzenie, Trump z kolei nie zamierza ustąpić w kwestii jednego ze swoich sztandarowych pomysłów kampanijnych. I choć wbrew obietnicom wyborczym nie udało mu się obciążyć kosztami budowy muru rządu Meksyku, jego zwolennicy do tego stopnia gotowi są wspierać projekt, że postanowili sami się na niego zrzucić. W ramach prowadzonej od kilku tygodni w serwisie GoFundMe kampanii zebrano na razie ponad 5 mln dol. To oczywiście ułamek kwoty niezbędnej do postawienia muru, jednak sam fakt istnienia publicznej zbiórki świadczy o tym, że pomysł budowy zapory, choć absurdalny, ma w USA rzeszę popleczników.
Coraz dłuższe kolejki w sądach imigracyjnych
I bez fizycznej blokady sytuacja na granicy z Meksykiem w ostatnich tygodniach drastycznie się pogorszyła. Z powodu zamknięcia instytucji federalnych wstrzymano wszystkie procedury sądowe związane z przyznawaniem azylu politycznego i statusu uchodźcy oraz rozpatrywanie wniosków o przyznanie wiz i zielonych kart. Skutkuje to rekordowo długą kolejką w sądach imigracyjnych – na wysłuchanie czeka w tej chwili ponad 800 tys. osób w całym kraju, aż o 47 proc. więcej niż w styczniu 2017 r. Według danych serwisu TRACKImmigration, monitorującego liczbę spraw sądowych migrantów, w samym Teksasie w tej sytuacji znajduje się ponad 119 tys. petentów, a łącznie wzdłuż granicy z Meksykiem na termin rozprawy czeka ponad pół miliona osób. Przeciągająca się przerwa w funkcjonowaniu instytucji federalnych, a więc i sądów imigracyjnych, liczbę tę jeszcze zwiększy. Prawnicy ACLU, pozarządowej organizacji wspierającej ochronę praw człowieka, szacują, że już w ciągu najbliższych trzech miesięcy kolejka może wydłużyć się do miliona spraw, bez względu na efekt kongresowej dyskusji o murze.
Setki tysięcy ubiegających się o zalegalizowanie swojego pobytu osób w tym czasie pozostaną bez jakiejkolwiek prawnej ochrony na terenie USA. W praktyce będą tam przebywać nielegalnie, co oznacza natychmiastową deportację w przypadku identyfikacji przez władze. Mandat za przekroczenie prędkości, potrzeba skorzystania z opieki medycznej, zgłoszenie na policję – każda czynność wymagająca podania danych osobowych zakończyłaby się powrotem za granicę. Co więcej, amerykańskie władze nie rozpatrują w tej chwili wniosków o azyl złożonych przez tych, którym w przypadku deportacji grozi bardzo realne niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Imigranci, na których kartele narkotykowe Meksyku i gangi krajów Ameryki Centralnej wydały już wyrok, mogą lada moment zostać zmuszeni do powrotu do brutalnej rzeczywistości ich ojczyzn.
Czytaj także: Ameryka Południowa u progu migracyjnej katastrofy
Obsesja Trumpa na punkcie obcokrajowców
Liczba uchodźców próbujących w ostatnich dniach przekroczyć – legalnie lub nie – granicę z USA wzrosła również z powodu nowych deklaracji Trumpa. Prezydent USA zagroził bowiem zamknięciem granicy z Meksykiem na całej jej długości, jeżeli demokraci nie zgodzą się na przyznanie środków na budowę muru. Oczywiście scenariusz ten jest dość mało prawdopodobny, głównie ze względu na ogromne straty w wymianie handlowej, jakie poniosłyby oba kraje. Niemniej dość jasno wskazuje, w którym kierunku zmierzać będzie polityka migracyjna administracji Trumpa.
Główny lokator Białego Domu ma na punkcie mieszkających w USA obcokrajowców absolutną obsesję, regularnie obwinia ich o wywołanie niemal wszystkich kryzysów społecznych w najnowszej historii kraju. W 2019 r. będzie z pewnością próbował dalej uszczelnić granicę z Meksykiem, także rękami stacjonujących wzdłuż niej oddziałów armii. Potencjalnych azylantów chce z kolei uczynić problemem władz w Mexico City – szef amerykańskiej dyplomacji Mike Pompeo zapowiedział już, że Waszyngton nie zamierza brać odpowiedzialności za osoby nielegalnie przekraczające granicę. Mimo że przecież ubieganie się o azyl przestępstwem w Stanach Zjednoczonych nie jest.
Czytaj także: USA–Meksyk. Konflikt, który narasta
Problemy mają też imigranci już znajdujący się w USA
Biały Dom nie zamierza też za bardzo pomagać tym, którzy już znajdują się na terenie Stanów Zjednoczonych. Wstrzymanie funkcjonowania instytucji federalnych oznacza bowiem również zawieszenie finansowania dla tymczasowych obozów dla uchodźców i centrów relokacyjnych, których wzdłuż granicy z Meksykiem jest coraz więcej. Zamknięcie grozi jednemu z największych, znajdującemu się w Tornillo w Teksasie miasteczku namiotowemu, będącemu schronieniem dla prawie dwóch i pół tysiąca nieletnich, którzy przekroczyli granicę nielegalnie z rodzicami lub indywidualnie. Jeszcze w połowie grudnia likwidacja miasteczka wydawała się nieunikniona, głównie z powodu braku funduszy na jego dalsze funkcjonowanie. Co ciekawe, o zamknięcie obozu apelowały również organizacje praw człowieka, zwracając uwagę na fatalne warunki. Na ponad 2,5 tys. osób przypadało tam nieco ponad tysiąc łóżek, brakowało też środków czystości i higieny osobistej.
Oczywiście obu stronom chodzi o coś zupełnie innego. Administracja chciała zlikwidować obóz, by dzieci odesłać za granicę, obrońcy praw człowieka – by przenieść je do innych placówek. Najlepszym wyjściem byłoby umieszczenie ich w tzw. rodzinach sponsorskich, czyli w wielu przypadkach po prostu u bliższych lub dalszych krewnych legalnie przebywających na terenie USA. Problem w tym, że aby taki transfer mógł się odbyć, stopień pokrewieństwa oraz prawo do sponsorowania pobytu w Stanach potwierdzić musi sąd imigracyjny i władze federalne. A te, jak wiadomo, obecnie nie pracują.
Donald Trump nie musi stawiać fizycznych barier, by skomplikować życie migrantom. Dlatego jego słowa o budowie zapory na granicy z Meksykiem zaczynają mieć znaczenie coraz bardziej metaforycznie. Rozumiane nie jako kilkunastometrowy mur, tylko mur regulacji prawnych, gróźb na Twitterze i biurokratycznych koszmarów, mogą zadziałać co najmniej równie skutecznie.
Czytaj także: Jak karawana migrantów podzieliła Amerykę