Syria, Jemen – dwie czarne dziury
Amerykanie na razie zostają na Bliskim Wschodzie
Bliski Wschód bez Amerykanów? Nie tak szybko. Grudniowa decyzja Donalda Trumpa o wycofaniu żołnierzy z Syrii zrobiła dużo zamieszania. Ale chodzi tu zaledwie o 2 tys. Amerykanów – w regionie jest ich wciąż ponad 40 tys. Ameryka, wbrew pozorom, nie traci jednak Syrii. Bo po pierwsze, nigdy jej nie miała. Po drugie, bo nie ma za bardzo co tracić. Dziś kontrola nad tym w zasadzie nieistniejącym już państwem nie daje wielu korzyści. Chyba że trzymać się tezy o blokowaniu irańskich wpływów, a to miała być podstawa polityki obecnej administracji wobec regionu. Trump, autor słynnej książki „Art of the Deal”, w typowy dla siebie sposób oddał jednak Syrię za darmo, choć mógł się targować. Na papierze zwycięzcami decyzji Trumpa będą Rosja, Baszar Asad i Turcja. Ta ostatnia już szykuje ofensywę przeciwko Kurdom w północnej Syrii, czego nie ważyłaby się zrobić, gdyby nadal między Kurdami byli Amerykanie. Tyle że Turcy i Rosjanie mają taki sam problem z Syrią – łatwo idzie im tam destrukcja, gorzej będzie z odbudową. Jeden z ekspertów nazwał Syrię „nową czarną dziurą w środku regionu” i wiele wskazuje na to, że w 2019 r. ten kraj będzie zasysał potencjał, kasę i życie obywateli kolejnych „mocarstw” regionalnych. I nic – może poza geopolitycznym respektem – nie dawał w zamian.
Sensowniejsze niż wyjście z Syrii mogłoby się okazać wycofanie Amerykanów z pośredniego zaangażowania w inną czarną dziurę regionu – Jemen. Już od 2014 r. rozgrywa się tam jeden z największych dramatów naszych czasów: wojna domowa, która przerodziła się w konflikt zastępczy między regionalnymi potęgami. I sprawiła, że 20 mln ludzi głoduje. Już nawet republikańscy kongresmeni domagają się od Trumpa wstrzymania pomocy dla Saudyjczyków, których samoloty na amerykańskim paliwie zrzucają amerykańskie bomby gdzie popadnie, stosując taktykę psychologicznego zastraszenia jednej ze stron konfliktu, co jeszcze bardziej wpycha ją w irańskie ręce.