800 tys. pracowników administracji federalnej w USA od tygodnia pracuje bez wynagrodzenia albo przebywa na przymusowym bezpłatnym urlopie, ponieważ Kongres, z powodu sporu z Donaldem Trumpem, nie uchwalił przed świętami nawet prowizorium budżetowego.
Donald Trump chce muru na granicy z Meksykiem
Konflikt dotyczy budowy wymarzonego przez prezydenta, osławionego muru na granicy z Meksykiem. Trump zażądał włączenia do budżetu 5,7 mld dol. na ten cel. Izba Reprezentantów, gdzie republikanie mają jeszcze większość, uchwaliła budżet uwzględniający ten wydatek, ale nie ma on szans w Senacie, gdzie też dominuje GOP, ale tam ustawy muszą uzyskać co najmniej 60 głosów na 100, a takiej większości prezydencka partia nie posiada.
Jeżeli żadna ze stron nie ustąpi, wspomniany paraliż administracji, tzw. shutdown, może się teoretycznie przeciągać w nieskończoność, bo kiedy Kongres 3 stycznia zbierze się w nowym składzie, z demokratyczną większością w Izbie, Trump będzie wetował niepodobające mu się ustawy budżetowe i w obu izbach zabraknie dwóch trzecich głosów do uchylenia weta. Ale tak długo nie będzie się przeciągał.
Czytaj także: Trumpowi ufa na świecie mniej osób niż Putinowi
Za mur zapłaci nie Meksyk, lecz podatnicy
Demokraci mają rację, blokując wydanie 5,6 mld dol. na mur, gdy nielegalna imigracja do USA z południa stopniała w ostatniej dekadzie i granicę już znacznie uszczelniono. Kwotę taką można by przeznaczyć na sensowniejsze cele – w Ameryce nie brak biedy i bezdomności, a przeciętna długość życia maleje, m.in. wskutek powiększania się liczby osób bez ubezpieczenia zdrowotnego.
W swej kampanii Trump obiecywał, że za mur „zapłaci Meksyk”, a ponieważ południowy sąsiad pokazał mu figę, sięga do kieszeni podatników. A 5,6 mld dol. i tak nie wystarczy na budowę całego muru, jego koszty oszacowano swego czasu na 20–30 mld. Jednak idiotyzm żądania prezydenta dostrzega w USA tylko około połowy obywateli – 48 proc. popiera wzniesienie muru! A imigracja to według Amerykanów drugi najważniejszy problem kraju po gospodarce.
Trudno ocenić, na ile to wynik racjonalnej refleksji obywatelskiej, a w jakim stopniu efekt propagandy telewizji Fox i prawicowych stacji radiowych kształtujących opinię republikanów z wiejskiego interioru. Trump w każdym razie, upierając się przy murze, wie doskonale, że zyskuje w ten sposób punkty u swoich fanów, bo obietnica jego budowy była na jego przedwyborczych wiecach przyjmowana najgoręcej.
Czytaj także: Czas apokalipsy według Trumpa
Mur rozumiany nie dosłownie, lecz metaforycznie
Ale część jego zwolenników rozumie „mur” nie dosłownie, a metaforycznie, jako radykalne uszczelnienie granicy jakimikolwiek sposobami. Ostatni demonstrowany przez władzę projekt muru to zresztą nie masywna konstrukcja częściowo z betonu, jak to Trump kiedyś zapowiadał, lecz wysokie ogrodzenie z metalu. Wskazuje to na to, że nie chodzi koniecznie o wizję sztywną, niepodlegającą dyskusji, jak sugeruje prezydent.
Trump, jak w biznesowych negocjacjach, wysunął propozycję przetargową, by zostawić sobie margines do kompromisu. Jego 5,6 mld dol. ma się spotkać wpół drogi z 1,3 mld oferowanymi przez demokratów na „projekty zwiększenia bezpieczeństwa granicy”. Biały Dom, ustami dyrektora jego biura budżetowego Micka Mulvaneya, przedstawił już kontrofertę między obu tymi kwotami.
Za jakiś czas dojdzie więc zapewne do porozumienia – Kongres uchwali budżet z przeznaczeniem jakiejś sumy na to, co Trump nazwie „murem”, a opozycja „wzmocnieniem granicy”. Obie strony ogłoszą zwycięstwo. Bo przedłużanie się „shutdownu”, z setkami tysięcy ludzi pracującymi za darmo, może być ryzykowne i dla demokratów, i dla prezydenta.
Czytaj także: Jak żyją nielegalni amerykańscy imigranci