Świat

Kosowo tworzy armię. To zapowiedź nowych kłopotów na Bałkanach?

Nowa armia Kosowa ma liczyć 5 tys. zawodowych żołnierzy i 3 tys. rezerwistów. Nowa armia Kosowa ma liczyć 5 tys. zawodowych żołnierzy i 3 tys. rezerwistów. Photo RNW.org / Flickr CC by 2.0
Nowa armia ma liczyć 5 tys. zawodowych żołnierzy i 3 tys. rezerwistów. Czy Belgrad ma powody do obaw? Wprawdzie nic nie wskazuje, że konflikt zbrojny mógłby nastąpić jutro, ale nie jest to wykluczone raz na zawsze.

To już nie jest macanie gruntu, sondowanie, jak zareagują sojusznicy i wrogowie. To są fakty, przed którymi staje społeczność międzynarodowa: parlament w Prisztinie zdecydował o utworzeniu zawodowej armii Kosowa większością głosów, ale pod nieobecność deputowanych mniejszości serbskiej, którzy na znak protestu opuścili salę obrad.

Czytaj także: Skąd na świecie tyle parapaństw, czyli krajów nieuznawanych?

Serbia nie zgadza się na kosowską armię

Ta nowa armia ma liczyć 5 tys. zawodowych żołnierzy i 3 tys. rezerwistów. Prisztina twierdzi, że będzie zorganizowana wedle standardów NATO. Przekonuje też, że jako niepodległe państwo ma prawo taką armię utworzyć, a nawet ma taki obowiązek: armia, zdaniem prezydenta Kosowa, zwiększy bezpieczeństwo w regionie.

Innego zdania są Serbowie, którzy zażądali zwołania w trybie pilnym Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zdaniem Belgradu decyzja parlamentu w Prisztinie narusza rezolucję 1244 Rady Bezpieczeństwa ONZ z 1999 r., która stanowi, że obroną terytorialną i reagowaniem na sytuacje kryzysowe zajmują się lekko uzbrojone Siły Bezpieczeństwa Kosowa, utworzone pod egidą ONZ w 2008 r., wkrótce po ogłoszeniu niepodległości przez Prisztinę. Obowiązująca wciąż rezolucja Rady Bezpieczeństwa nakłada na tę organizację obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom Kosowa. Realizuje ją misja pokojowa NATO licząca ok. 4,5 tys. żołnierzy.

Zgodnie z tym dokumentem jedynymi legalnymi siłami wojskowymi na terenie Kosowa są oddziały międzynarodowych sił pokojowych KFOR. Ponadto zasiadający w kosowskim parlamencie posłowie serbskiej mniejszości (Serbskiej Listy) przekonują, że utworzenie regularnej armii to naruszenie konstytucji, która określa status i zadania Sił Bezpieczeństwa Kosowa, bo nie można tworzyć zawodowej armii na podstawie ustawy, gdyż status i zadania KSB reguluje konstytucja republiki.

Czytaj także: Handel organami i inne zbrodnie w Kosowie. Czy ktoś za to odpowie?

USA staną po stronie Serbii?

Tymczasem nowo utworzona armia będzie dodatkowo uzbrajana, wyposażana i szkolona, na co – według danych mediów – lokalny budżet przeznaczy 300 milionów euro w ciągu trzech lat. Są plany rozwoju pododdziału śmigłowców. Tworzona armia będzie dysponować także własną artylerią, siłami przeciwlotniczymi, wojskami obrony biologicznej i chemicznej – twierdzą specjaliści od spraw wojskowych. Tymczasem minister obrony Kosowa podkreśla, że to wyposażenie posłuży „tylko w celu obrony”. Armia będzie mogła działać w kraju i za granicą.

Kiedy ponad rok temu, w lutym 2017 r. pojawił się w Prisztinie pomysł powołania własnej armii zawodowej, protestował nie tylko Belgrad, przede wszystkim oburzyły się Stany Zjednoczone, najważniejszy protektor Kosowa: Waszyngton zagroził „oceną dwustronnej współpracy i wieloletniej pomocy”, głównie finansowej. A sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg przestrzegł Prisztinę przed urzeczywistnieniem pomysłu, grożąc rewizją zaangażowania Sojuszu w Kosowie.

Dziś sytuacja rysuje się zgoła inaczej. Warto zapytać, co takiego stało się przez ten rok, że Ameryka zmieniła zdanie i dziś popiera inicjatywę Kosowa? W Kosowie istnieje wielka baza amerykańska, czy to ten fakt stał się elementem przetargowym w negocjacjach? Czy chodzi o rozszerzenie Sojuszu o Kosowo, co z pewnością zdenerwuje Moskwę. Choć, swoją drogą, nasuwa się pytanie, skąd Kosowo, państwo absolutnie niesamodzielne gospodarczo, zależne ekonomicznie od pomocy Zachodu, kraj, którego obywatele otworzyli imigracyjny „szlak bałkański”, wędrując w poszukiwaniu lepszego życia do Niemiec, znajdzie pieniądze na tworzenie i wyposażenie armii?

Czytaj: Bałkanów nie można zostawić samopas. Rosja chętnie z tego skorzysta

Zaostrzone relację między Serbią a Kosowem

Zaniepokojenie Belgradu jest zrozumiałe. Istnieje obawa, że armia może zostać wykorzystana przeciwko mniejszości serbskiej, stanowiącej dziś 7 proc. mieszkańców prowincji, która w 2008 r. ogłosiła jednostronnie niepodległość. Belgrad obawia się też, że to będzie sposób na nowe otwarcie dla UCK, Wyzwoleńczej Armii Kosowa.

Warto dodać, że sytuacja między Kosowem a Serbią mocno się w ostatnim czasie zaostrzyła. Wprawdzie w 2013 r. pod presją Brukseli podpisano porozumienie normalizujące stosunki, ale nie przetrwało ono zbyt długo. Serbowie starali się dotrzymywać zapisów, bo dobre sąsiedztwo z Kosowem było warunkiem pozytywnych rozmów w sprawie członkostwa w UE, na czym Belgradowi zależało i zależy niezmiernie. Nawet gdy nie uznawali niepodległości byłej swej prowincji, musieli zagryźć zęby i dogadywać się. Ale Prisztina miała całkiem różne intencje: chętnie zakłóciłaby rozmowy na linii Belgrad–Bruksela, bo Belgrad wciąż nie uznaje suwerenności dawnej prowincji. Kosowo też jest zainteresowane członkostwem w UE, ale nic nie wskazuje, żeby mogło to nastąpić szybko, bo państwo nie jest uznawane przez część unijnych stolic.

Niedawno podniesiono o 100 proc. cło na towary pochodzące z Serbii oraz Bośni i Hercegowiny (a dokładnie Republiki Serbskiej BiH), co zirytowało Belgrad. Ten z kolei zablokował członkostwo Kosowa w Interpolu.

Czytaj także: Bałkańska lekcja na Krymie: czego uczy nas rozpad Jugosławii?

Konflikt wisi w powietrzu?

Czy Belgrad ma powody do obaw? Wprawdzie nic nie wskazuje, że konflikt zbrojny mógłby nastąpić jutro, ale nie jest to wykluczone raz na zawsze. Zwłaszcza że z tyłu stoją dwa mocarstwa, USA i Rosja, i oba mają interesy polityczne na Bałkanach. Ja przynajmniej nie wierzę żadnemu z nich. Ale nie tylko w Belgradzie napięcie wzrosło, także Skopje wyraża obawy ze względu na zamieszkującą tam albańską mniejszość. Podobnie zresztą Czarnogóra. Dwie albańskie armie, w Kosowie i Albanii, mogą niepokoić sąsiadów.

Zewsząd słychać nawoływanie do spokoju i rozmów oraz przypomnienie, że spokojowi na Bałkanach najlepiej służy normalizacja stosunków między oboma krajami. Tyle tylko, że do normalizacji wciąż daleko, a nawet coraz dalej.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama