Cudzoziemiec będzie mógł legalnie i oficjalnie szukać w Niemczech pracy przez sześć miesięcy – na równi z Niemcami i obywatelami innych krajów unijnych. Ułatwione będą ponadto procedury uznawania kwalifikacji zdobytych za granicą. Cudzoziemiec na pewno powinien znać niemiecki w stopniu średnio zaawansowanym – a jednocześnie zostanie rozbudowana oferta subwencjonowanych kursów językowych.
Niemcy potrzebują pracowników
Związki pracodawców i organizacje gospodarcze domagały się tych zmian od lat. Bez napływu siły roboczej z zagranicy gospodarka stanie na krawędzi przepaści – słyszeli Niemcy. Zgadzali się z tym także politycy, ale mieli kłopot z dogadaniem szczegółów ustawy imigracyjnej.
Niemcy krajem łatwo dostępnym dla przybyszy z zagranicy – wbrew powszechnemu w Polsce przekonaniu – nie są. Przyjmują uchodźców, którzy spełniają wymogi prawa azylowego, i są otwarte na imigrantów unijnych – ale zarobkowym z krajów pozaunijnych niełatwo tu się osiedlić i pracować. Wymogiem jest zdolność do samodzielnego utrzymania się. Poza tym pozwolenie na pracę dostają ci, których pracodawcy udowodnią, że nie znaleźli na miejscu kandydata o równorzędnych kwalifikacjach. Wprawdzie w ciągu ostatnich 10 lat przepisy zostały nieco złagodzone, ale głównie wobec wysoko wykwalifikowanych specjalistów po studiach wyższych i z uznawanymi w Niemczech dyplomami zawodowymi.
Tymczasem brakuje pracowników we wszystkich branżach: informatyków, inżynierów, pielęgniarek, opiekunów osób starszych, wykwalifikowanych rzemieślników. Szacuje się, że potrzeba ok. 250 tys. tych ostatnich i 25 tys. pracowników z branży medycznej. Co trzecie miejsce pracy w średniej wielkości przedsiębiorstwie pozostaje nieobsadzone, bo nie ma kandydatów.
Ograniczony dostęp uchodźców do rynku pracy
Sytuacji nie poprawia ani masowy napływ obywateli tzw. nowych krajów unijnych (m.in. Polski, Bułgarii i Rumunii), ani przybycie licznej grupy uchodźców. Nie dlatego, że nie chcą pracować, i nie dlatego, że (choć to po części prawda) nie mają konkretnych kwalifikacji. Chodzi o ograniczony dostęp do rynku pracy. Z początku uchodźcom w ogóle nie wolno było podjąć pracy, zatrudniano ich w drugiej kolejności, i to tylko wówczas, gdy nie znalazł się kandydat z kraju UE. Ich kwalifikacje z kraju pochodzenia najczęściej nie są w Niemczech uznawane, nieliczni pracodawcy decydują się ich szkolić, zwłaszcza że mogą nie dostać zgody na azyl czy pobyt tolerowany (tzw. Duldung). Efekt? Traci niemiecka gospodarka i tracą azylanci, skazani na bezczynność albo pracę nielegalną.
Pierwsza wersja projektu ustawy uwzględniała właśnie ich: mieliby prawo do legalnego zatrudnienia, a po znalezieniu pracy – do co najmniej dwuletniego dalszego pobytu. Zapis ten skreślono na żądanie CSU i ministra Seehofera. Także wielu członków siostrzanej CDU obawiało się, że przepis okaże się „fałszywym komunikatem dla potencjalnych imigrantów”.
W projekcie dopuszczono też opcję ograniczenia imigracji z państw, których obywatele składają w Niemczech za dużo bezpodstawnych wniosków o azyl – tj. uciekinierów z krajów bałkańskich, Kosowa, Czarnogóry czy Albanii. Imigranci szukający w Niemczech pracy nie będą mogli korzystać z pomocy socjalnej i transferów, m.in. z zasiłku na dziecko.
Czytaj także: Przestępczość imigrantów w Niemczech. Fakty i mity
To nie jest ostateczny projekt
Ostateczny projekt ustawy nie wszystkich zadowala. Zdaniem CDU i CSU jest zbyt liberalny. Ta druga ma nadzieję, że niektóre szczegóły zostaną zmodyfikowane podczas głosowania w Bundestagu. Chodzi m.in. o starszych pracowników, którzy w krótkim czasie obciążaliby niemiecki system emerytalny, czy pracowników o niskich kwalifikacjach, słabo opłacanych, zdanych w dużej mierze na system socjalny. Zieloni, dziś druga najpopularniejsza partia w kraju, chcieliby jeszcze wdrożenia rozwiązań na wzór kanadyjski, które mogłyby sterować imigracją i dopasowywać ją do potrzeb rynku pracy (dodatkowe punkty m.in. za znajomość języka czy doświadczenie zawodowe).
Z kolei dla związków pracodawców błędem jest wyłączanie z ustawy osób z pobytem tolerowanym, które na ogół już nauczyły się języka i zintegrowały zawodowo. Dla innych cudzoziemców, którzy dopiero przyjadą do Niemiec szukać pracy, formalności okazują się zbyt rozbudowane i zniechęcające – dodają pracodawcy. Domagają się obniżenia wymagań językowych (według ustawy: poziom B1), bo zdolności te mogą opanować już w trakcie wykonywania pracy.
Czytaj też: Rynek pracownika? W Polsce nie istnieje
Ukraińcy przeniosą się z Polski do Niemiec?
Ustawa budzi zaniepokojenie w kręgach polskich pracodawców, którzy liczą się z tym, że od stycznia zaczną z kraju znikać Ukraińcy. – Polscy przedsiębiorcy są wyraźnie zaniepokojeni. Liberalizacja niemieckiego rynku pracy to dla nich od miesięcy temat numer jeden – mówi Andrzej Kulpa z agencji pracy KS Service w Szczecinie. W mieście i okolicach pracownicy z Ukrainy stanowią nawet jedną trzecią załóg. Kulpa spodziewa się, że z rynku zaczną odpływać zwłaszcza ci gorzej wykwalifikowani czy sezonowi, przebywający w Polsce bez rodzin i nieznający dobrze języka. – Dla nich ryzyko przeprowadzki jest mniejsze, a różnica w płacy, przynajmniej pozornie, większa – mówi Kulpa.
Wielu z nich nie wie, jak wysokie są niemieckie podatki, składki ani jakie są ograniczenia godzinowe. – Liczą się z płacami w wysokości 3 tys. euro przy podanym wynagrodzeniu 10 euro za godzinę. Nie wiedzą, że to nierealne – mówi Kulpa. Nie wiedzą też, że – przynajmniej teoretycznie – od szukających zatrudnienia będzie się wymagać znajomości niemieckiego.
Ukraińcy w Szczecinie też nad tym deliberują. – Mówi się, że każdy będzie mógł tam pracować – opowiada Walentyna Kos. Ona i jej mąż pracują w Polsce od czterech lat, tu pracuje też i studiuje ich córka. W Polsce widzą swoją przyszłość, tu chcą kupić mieszkanie. – Dla takich jak my, którzy już tu się zadomowili i nauczyli języka, Niemcy nie są tak atrakcyjne. Ale dla tych, którzy przyjeżdżają do Polski na krótko, parę miesięcy czy rok, by szybko zarobić na mieszkanie na Ukrainie, tamtejsze stawki są atrakcyjniejsze – tłumaczą. – Wielu wyjedzie.
W Polsce pracuje – w handlu, usługach i przemyśle – nawet półtora miliona Ukraińców.
Czytaj także: Ukraińcy w Polsce czują się gorzej traktowani