Dokument, określany mianem pierwszej międzynarodowej umowy regulującej kwestie migracyjne na świecie, podpisano w Marakeszu w obecności przedstawicieli ponad 160 krajów. Przyjęcie paktu wieńczy trwający od prawie dwóch lat proces negocjacyjny mający na celu stworzenie, przynajmniej w teorii, norm dotyczących przyjmowania i traktowania migrantów. W obliczu eskalacji problemu i kolejnych fal kryzysów uchodźczych w Europie, na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Centralnej i Południowej kwestia migracji wybiła się na czoło listy priorytetów w ONZ. Jako jedną ze swoich najważniejszych płaszczyzn działania wskazała ją też Michelle Bachelet, była dwukrotna prezydent Chile, od września Wysoka Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka. Osiągnięcie konsensusu w tej kwestii okazało się znacznie trudniejsze, niż pierwotnie zakładano.
Pakt migracyjny ONZ nie podoba się już 20 państwom
Choć pakt nie jest wiążącym aktem prawa międzynarodowego, a jedynie mapą drogową zawierającą 23 generalne zasady postępowania wobec migrantów i wskazówki dla administracji państwowych, sprzeciw wobec dokumentu zgłosiło już prawie 20 państw. Już rok temu z negocjacji wycofały się Stany Zjednoczone, siedem miesięcy później ich śladem podążyły m.in. Węgry. Sprzeciw wyraziły również władze Austrii, Izraela, Szwajcarii, Czech, Słowacji i Polski. W wielu tych przypadkach odmowa podpisania paktu miała głównie wyraz symboliczny, bo poza USA i Węgrami żadne z tych państw nie znajduje się na migracyjnej linii frontu.
Zupełnie inaczej wygląda niestety sytuacja najnowszych krytyków paktu migracyjnego, czyli Chile i Brazylii. Ten pierwszy kraj odstąpił od negocjacji tuż przed przyjęciem dokumentu, drugi zapowiada wycofanie z umowy w styczniu, gdy władzę oficjalnie przejmie administracja prezydenta elekta Jaira Bolsonaro. Wyjście tych dwóch latynoamerykańskich państw z paktu jest niebezpieczne, bo oba stanowiły w ostatnich latach główne destynacje dla uchodźców z Wenezueli i przybyszów ze słabiej rozwiniętych krajów karaibskich. Odmowa uznania norm ONZ nie oznacza zamknięcia granic ani automatycznej odmowy prawa do azylu. Dość wyraźnie jednak wskazuje, w którą stronę podążać będzie polityka migracyjna Santiago i Brasilii i co może grozić uchodźcom w tych krajach.
Chile nie chce zachęcać do „bezprawnego przekraczania granic”
Uzasadniając decyzję o opuszczeniu negocjacji, szef chilijskiego MSW Rodrigo Ubilla powiedział, że Chile nie zamierza słuchać nikogo, kto z zewnątrz zamierza kształtować podejście kraju do imigrantów. „Nasze stanowisko w tej kwestii jest jasne od dawna. Dla nas prawo do migracji nie mieści się w katalogu praw człowieka i będziemy sami decydować o tym, kogo wpuścimy do kraju” – powiedział Ubilla, wzbudzając gwałtowne protesty opozycji i organizacji pozarządowych, na czele z latynoamerykańską sekcją Amnesty International. Sprzeciw wobec odmowy podpisania paktu przez Chile wyrazili także byli prezydenci kraju – wspomniana Bachelet i Ricardo Lagos. Oboje argumentowali, że migranci przyczynili się w ostatnich latach do wzrostu gospodarczego. W dodatku przez poprzednie dekady kraj bardzo pieczołowicie pielęgnował wizerunek skutecznego obrońcy praw człowieka, zbudowany na areszcie Augusto Pinocheta i procesach przywódców dyktatury wojskowej z lat 1973–90.
Obecny prawicowy rząd prezydenta Sebastiana Piñery, miliardera i obyczajowego konserwatysty, uczynił ograniczenie migracji jednym ze swoich głównych celów politycznych. Tylko w ostatnich latach do kraju przybyło, według oficjalnych danych, ponad 50 tys. Wenezuelczyków i prawie 100 tys. imigrantów z Haiti. Pokaźną grupę stanowią też przybysze z Peru, Boliwii i Kuby. Choć wśród nich dominują pracownicy niewykwalifikowani, często znajdują zatrudnienie w zawodach, których Chilijczycy wykonywać po prostu nie chcą. Niemniej Piñera dość stanowczo deklaruje chęć zaostrzenia zasad przyjmowania zarówno migrantów, jak i uchodźców politycznych. W oświadczeniu dla krajowej prasy udzielił pełnego poparcia dla słów ministra Ubilli, określając pakt migracyjny ONZ „dokumentem zachęcającym ludzi do bezprawnego przekraczania granic na całym świecie”.
Czytaj więcej: Karawana migrantów już podzieliła Amerykę
Bolsonaro nie wyklucza strzelania do nielegalnych imigrantów
Jeszcze ostrzej o treści paktu wypowiedział się Ernesto Araujo, przyszły minister spraw zagranicznych w rządzie Bolsonaro. Jego zdaniem deklaracja narusza suwerenność krajów sygnatariuszy i zapowiada ingerencję w ich własną politykę migracyjną. Araujo dodał, że migracja jest zjawiskiem pozytywnym tylko wtedy, kiedy jest zgodna z interesem narodowym danego państwa i nie zagraża spójności społecznej. A takie właśnie ryzyko mają stanowić przede wszystkim przedostający się na północny zachód Brazylii Wenezuelczycy. W ciągu ostatnich dwóch lat ten kraj opuściło ponad 1,5 mln uchodźców, a prognozy Organizacji Państw Amerykańskich wskazują, że na koniec 2019 r. liczba ta może się podwoić. Od 2015 r. podanie o azyl lub pozwolenie na pobyt stały w Brazylii złożyło 63 tys. Wenezuelczyków.
Czytaj także: Jair Bolsonaro przejdzie do historii jako najgorszy prezydent Brazylii?
Choć oficjalnie Jair Bolsonaro nie zamierza blokować im wstępu do kraju, ciężko wierzyć jego słowom. Stoją one w wyraźnej sprzeczności z jego wypowiedziami z czasów niedawnej kampanii wyborczej, kiedy zapowiadał znaczne ograniczenie migracji z północy i zachodu, czyniąc z migrantów głównych winowajców eskalacji przemocy na ulicach i wzrostu przestępczości zorganizowanej. W czasie jednego z wieców zapowiedział nawet, że jeśli zostanie prezydentem, nie wyklucza wydania dekretu zezwalającego służbom granicznym na otwieranie ognia do każdego, kto zdecyduje się na przekroczenie brazylijskiej granicy bez odpowiednich dokumentów lub w miejscu, w którym nie ma oficjalnego przejścia granicznego. Dodając do tego chęć znacznego ułatwienia dostępu do broni, poszerzenie zakresu kompetencji policji i innych służb mundurowych oraz mocno ksenofobiczny i rasistowski pogląd na kształt brazylijskiego społeczeństwa, trudno spodziewać się utrzymania stosunku państwa do migrantów w tym samym kształcie, jaki panuje w Brazylii obecnie.
Czytaj także: Samba na bombie. Jair Bolsonaro, czyli Brazylia ostro na prawo
Ameryka Środkowa i Południowa u progu migracyjnej katastrofy
Jeśli Chile i Brazylia zaostrzą swoją politykę migracyjną, kontynent może stanąć na granicy katastrofy. Prognozy na 2019 r. wskazują znaczący wzrost ruchu migracyjnego, nie tylko z Wenezueli, ale również z Boliwii, Ekwadoru i basenu Morza Karaibskiego. Sąsiadująca z Wenezuelą Kolumbia już teraz nie radzi sobie z utrzymaniem coraz liczniejszych obozów dla uchodźców, podobnie wygląda sytuacja na południowej granicy Meksyku, gdzie zbierają się przybysze z Ameryki Centralnej. Przeludnione obozy i setki tysięcy osób żyjących w zawieszeniu, bez perspektyw na przyszłość, mogą wywołać implozję i doprowadzić do przygranicznych konfliktów, zjawiska w regionie nieobecnego od dekad. Z takim problemem krajom Ameryki Południowej i Środkowej poradzić sobie będzie jeszcze trudniej.
Czytaj także: Wielka fala migrantów u bram Ameryki