Francja po zwycięstwie Emmanuela Macrona miała się zielenić, a na razie coraz silniej żółcieje. Obywatele w całym kraju wylegli na ulice, place i drogi w żółtych kamizelkach, które prawo nakazuje wozić ze sobą kierowcom. Ale żeby wozić, trzeba jeździć, a żeby jeździć, trzeba mieć benzynę.
Macron chce zielonej Francji, Francuzi chcą benzyny
A ceny paliwa wciąż idą we Francji w górę, bo prezydent Macron chce, aby Francja była zielona, czyli stała się światowym liderem w walce ze złymi dla ludzkości i planety skutkami globalnego ocieplenia. W ramach tego ambitnego planu młodego i szerzej wcześniej nieznanego polityka francuskiej lewicy socjalistycznej ma dojść do „zielonego przestawienia” kraju z węgla i elektrowni atomowych na energię czystą ekologicznie.
To tylko jeden z elementów wielkiej modernizacji Francji zaplanowanej przez ekipę Macrona. Dochodzą do tego ograniczenia omnipotencji związków zawodowych, reforma kodeksu pracy, przycięcie funduszy samorządowych.
Czytaj także: Co prezydent Francji proponuje Unii Europejskiej
Ruch żółtych kamizelek w kolizji z prezydentem
To pięknie brzmi w uszach ekologicznych aktywistów, ale większość obywateli Francji ma priorytety sprzeczne z priorytetami prezydenta. On chce rewitalizować Francję, oni związać koniec z końcem. On troszczy się o przyszłość planety, oni chcieliby, żeby się zatroszczył o nich i pomógł im przeżyć do pierwszego.