MAREK RYBARCZYK: – Wszystko wskazuje na to, że w połowie grudnia ustalenia niedzielnego szczytu zostaną odrzucone przez Izbę Gmin. Czy premier Theresa May ma szansę przekonać posłów?
NEAL ASCHERSON: – Moim zdaniem tak. Choć jestem tu w mniejszości, wydaje mi się, że May zdoła jakoś przepchnąć swój „deal” z Unią przez parlament. Stanie się tak, bo koniec końców większość posłów będzie się bać chaosu.
Przekreślałoby to szanse na referendum?
Tak, wydaje mi się niestety, że jego szanse są bliskie zera.
Co będzie, jeśli nie ma pan racji i May przegra?
Wtedy Partia Pracy będzie się starać doprowadzić do przedterminowych wyborów. Eurosceptyczny Jeremy Corbyn, lider labourzystów, i jego otoczenie nie opowiadają się za referendum. Ale labourzyści są pod naciskiem coraz większej grupy zwolenników „people’s vote” w społeczeństwie. Prawdę mówiąc, chodzi tu o zaangażowaną w to mniejszość – klasę średnią z wielkich miast. Inni, większość Brytyjczyków, uznają raczej, że kolejne głosowanie jeszcze bardziej podzieli społeczeństwo. Odrzucają możliwość ponownego roztrząsania kwestii brexitu.
Jeśli jednak „deal” upadnie, nie można tego wykluczyć. Wielu młodych działaczy w Londynie bardzo na to liczy.
Moim zdaniem szanse na referendum są dziś jak jeden do pięćdziesięciu. Jest to mało prawdopodobne, choć może się wydarzyć, ale tylko jeśli rozsypałaby się cała maszyneria Izby Gmin. Ja tak czy inaczej stawiam, nawet w tym wariancie, na wyjście Wielkiej Brytanii bez porozumienia z Unią, które zostanie oczywiście upozorowane na jakieś „porozumienie”.
Czytaj także: Deklaracja polityczna w sprawie brexitu nie kończy problemów