Świat

Śluby i groby

Obozowe życie uchodźców w Kurdystanie

W obozie Kawergosk w pobliżu Irbilu, stolicy irackiego Kurdystanu, mieszka ok. 10 tys. uciekinierów z Syrii. W obozie Kawergosk w pobliżu Irbilu, stolicy irackiego Kurdystanu, mieszka ok. 10 tys. uciekinierów z Syrii. Moe Zoyari/Redux / East News
Wielu uchodźców w irackim Kurdystanie żyje jednocześnie w dwóch światach: w jednym zaraz wracają do domu, w drugim – w miejscu obozowego namiotu stawiają murowany dom. Przecież jakoś trzeba żyć.
Syryjskie dzieci w obozie uchodźców w Kurdystanie.REUTERS/Stringer/Forum Syryjskie dzieci w obozie uchodźców w Kurdystanie.

Artykuł w wersji audio

Czy to zapasy na zimę? – Tak, figi. Będzie na potem – odpowiada starsza kobieta, nie przerywając mieszania w ogromnym garze. Kilka sąsiadek podpatruje, jak robi się dżem. Piątkowy wieczór, główna ulica obozu Daraszakran pod Irbilem. Rodziny wychodzą na spacery, przed maleńką lodziarnią ustawiła się kolejka, u fryzjera tłok. Tuż po zmroku z jedynej w obozie sali weselnej słychać muzykę. Na placyku goście trzymają się za ręce, rytmicznie przesuwają się po okręgu. W końcu panna młoda w waniliowej sukni siada na tronie pod wiatą, a na drugim tuż obok – pan młody w czarnym garniturze. Goście wciąż tańczą.

Hunar i Wahib

W tym samym miejscu przed trzema laty był ślub 19-letniej wówczas Hunar i 27-letniego Wahiba. – Wtedy był tylko jeden salon z sukniami w obozie, nie miałam większego wyboru – mówi Hunar, przeglądając zdjęcia ślubne. Za chwilę na świat przyjdzie ich pierwsze dziecko. – Tylko łóżeczka jeszcze nie mamy.

W obozie jest wprawdzie punkt mobilnej kliniki prowadzony przez Polską Misję Medyczną, ale sąsiad obiecał pomóc. – Kiedy zacznie się poród, zawiezie nas do Irbilu – mówi Wahib. Para stoi na mikroskopijnym podwórku swojego domu – obok sypialni mieści się niewielki składzik, za nim maleńkie pomieszczenie z prysznicem, dalej kuchnia z kilkoma szafkami ze sklejki, niewielka toaleta, jak wszędzie tutaj „kucana”. Centralnym miejscem podwórka jest miniogródek z kilkoma fioletowymi kwiatami, osłonięty murkiem, na którym Wahib i Hunar wyryli swoje inicjały. – Mogliśmy zająć tylko tyle miejsca, ile zajmował nasz namiot – tłumaczy Wahib.

Oboje są Kurdami, pochodzą ze wsi Kahtanije w Syrii, chociaż tam się nie znali. Wojna zaskoczyła Wahiba w Damaszku, gdzie studiował psychologię. Bratu przymusowo przedłużono służbę wojskową, rodzina z trudem namówiła go do dezercji – ostatecznie przekonały go nagrania z coraz liczniejszych demonstracji, które rozpalały całą Syrię. Wahib kończył właśnie studia, w ciągu dwóch miesięcy powinien zgłosić się do jednostki.

W rodzinnej wiosce, opanowanej już przez siły kurdyjskie, czekał go podobny los: – Na początku tylko zachęcali do wstąpienia w ich szeregi, z czasem stało się to bardziej natarczywe, także wobec dzieci, przestaliśmy im ufać – mówi Wahib. Coraz więcej osób znikało bez śladu, coraz częściej wybuchały bomby. Na początku 2013 r. Wahib wraz z młodszym bratem postanowili przedostać się do irackiego Kurdystanu – na każdym z 10 posterunków kontrolnych słyszeli to samo pytanie: „dlaczego uciekacie ze swojego kraju?”.

Germany i Canada

Pierwszy obóz był dla nich szokiem – kilka namiotów, tłum ludzi. Mężczyźni spali na gołej ziemi. W kolejnym obozie w ogromnym hangarze mieszkało 150 rodzin, dookoła w namiotach kolejne 350 – na cały obóz było jedynie 10 toalet i cztery prysznice. Mimo że Hunar i Wahib mieszkali w tym samym hangarze, nie spotkali się.

Po kilku miesiącach obóz w całości przeniesiono do Daraszakran – na początku też do namiotów, ale z powodu ich częstych pożarów władze zgodziły się na stawianie murowanych domków. – Musieliśmy sami za nie zapłacić i sami je zbudować – opowiada Wahib. Jemu udało się zebrać pieniądze – w sumie 3,5 tys. dol. – bo pracował w obozowej szkole, potem dla organizacji pozarządowych. Dyplom psychologa bardzo się przydał. Ale miejsca na dom nie dostałby, gdyby nie był zaręczony: – Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Szła ulicą, a ja wiedziałem, że to moja przyszła żona – mówi Wahib.

Najpierw Wahib rozmawiał ze starszą siostrą Hunar, którą zainteresowany z kolei był jego kolega. Pierwsza odpowiedź była odmowna. Ostatecznie pomogli wujek z ciotką, którzy poprosili o rękę obu córek – dla Wahiba i jego kolegi. Po tygodniu rodzice się zgodzili, młoda para mogła zacząć ze sobą rozmawiać. W czasie trwającego sześć miesięcy narzeczeństwa Wahib budował dom, szykował mahar (pieniądze na posag) ustalony na 2,3 tys. dol. – Ślub też mieliśmy podwójny, razem z kolegą – śmieją się oboje.

Hunar po odchowaniu dziecka chciałaby pójść na kurs fryzjerski, otworzyć salon. Wahib marzy o czwórce dzieci, ale jeśli nie wyjadą z obozu, zdecydują się tylko na dwoje. Dlatego jak najszybciej chcieliby się stąd wydostać. Do Syrii nie mogą wrócić – Wahib obawia się aresztowania przez ludzi Asada za unikanie służby wojskowej. Albo zemsty ze strony kurdyjskiej partyzantki. Chcą wyjechać za granicę: – Germany, Canada, Britanish.

Ali i Akhen

„Jestem tu obcy, mocno zraniony w sercu, nie mam domu i tak długo, jak będą mi pomagać, będę obcy” – 13-letni Peruand śpiewa starą kurdyjską piosenkę, przygrywając sobie na tamburze. Mieszka z rodziną w kontenerze w obozie Kawergosk. Jego rodzice Ali Ahmad Ibrahim, mama Akhen oraz dwoje rodzeństwa uciekli przed pięcioma laty z syryjskiej wioski Al-Dżauadije. Zaraz po tym, jak islamiści zaatakowali dom sąsiada, bo pracował dla reżimu Asada.

Kiedy zaczęły się naloty, rodzina uciekła do wioski Alego – Sufije, ale i tam dotarli islamiści. Kurdom powiedziano, że nie są muzułmanami i zostaną ukarani – wszystkie rodziny ze wsi zamknięto w szkole. Mężczyznom kolejno przykładali noże do gardeł, aby przyznali się do współpracy z kurdyjską partyzantką PKK – działo się to na oczach kobiet i dzieci. – Od tego czasu żona ma ataki paniki, dwukrotnie chciała się zabić – Ali patrzy na Akhen.

W końcu udało im się uciec, przedostali się do Iraku. Ale zanim przekroczyli granicę, przez pięć dni spali na gołej ziemi, nie mieli jedzenia ani wody – kontrolująca teren przy granicy z Irakiem PKK nie pozwalała setkom takich jak oni opuścić Syrii. – W końcu się zgodzili, a rząd kurdyjski przysłał po nas 300 autokarów – opowiada Ali. Kiedy dotarli do obozu, nie mieli niczego – z czasem, za częściowo pożyczone, częściowo zarobione pieniądze postawił maleńki dom.

W rodzinnej wiosce Ali był fotografem, uciekając nie zabrali nic, także sprzętu – dopiero niedawno udało mu się otworzyć niewielki zakład fotograficzny w obozie. Pomaga mu w nim 9-letnia córka Palin. Chciałby zabrać dzieci do parku, ale takie wyjście z atrakcjami to wydatek 100 tys. dinarów (80 dol.) – tyle, ile wydają na jedzenie przez trzy miesiące.

Początkowo ONZ wytypowała ich rodzinę do wyjazdu – do USA. Ale po dojściu do władzy Donalda Trumpa proces wstrzymano. Władze kurdyjskie też chciałby się ich pozbyć – najlepiej, żeby wrócili do domu. W praktyce jest to bardzo trudne – w Syrii, na terenach kontrolowanych przez Kurdów, wciąż jest bardzo niespokojnie.

Abdullah i Khalud

Obóz Alwand, na północny wschód od Bagdadu. Piekielnie gorąco, nie ma drzew ani trawy, jedynie szeregi białych kontenerów. Mimo temperatury na ulicy przesiaduje kilku chłopców: – Nie możemy wrócić, bo jesteśmy na czarnej liście – mówi jeden z nich. Są na niej nie tylko osoby, które np. przyłączyły się do tzw. Państwa Islamskiego, ale również ich dalecy krewni. Dziesiątki tysięcy nazwisk. Mimo tego obóz powoli pustoszeje.

W Alwand wciąż mieszka ok. 780 rodzin irackich. Mają bieżącą wodę w kontenerach, odprowadzane są też ścieki, raz na miesiąc dostają paczkę żywnościową, od czasu do czasu koce, generator czy inne potrzebne rzeczy. – Najbardziej żałujemy, że nie wzięliśmy zdjęć ślubnych. Wszystko przepadło – mówi 40-letnia Khalud. Za Abdullaha Ghaliba wyszła wcześnie, ich najstarszy z sześciorga dzieci syn Omar ma już 25 lat.

Abdullah miał sklep z warzywami i mięsem. Ich gliniany dom runął podczas bitwy wojsk rządowych z Państwem Islamskim. Kiedy wojsko się wycofało, wioska wpadła w ręce dżihadystów. Rodzina się rozdzieliła, Abdullah uciekał z Omarem, Khalud z pozostałymi dziećmi – do rodziny. W końcu cała rodzina wylądowała w obozie. Jedna z córek nie może chodzić do szkoły, ponieważ cierpi na epilepsję, ataki przychodzą zwłaszcza wtedy, gdy próbuje skupić się na tekście, ale także gdy nie dostaje leków. Nie zawsze rodziców na nie stać – jedno opakowanie kosztuje 5 tys. dinarów (4 dol.) i starcza na pięć dni.

Lekarze twierdzą, że Zaman nabawiła się epilepsji w reakcji na stres i traumę. Ale i z tym niewiele da się zrobić – jedyna terapeutka, która zajmowała się Zaman, w obozie już nie pracuje. Dziewczyna, podobnie jak jej dwie siostry, najbardziej chciałaby zostać lekarką. – Lepiej nie, bo nie stać mnie na ich studia – mówi Abdullah. – Chcemy wrócić do domu i na początek postawić chociaż namiot.

Baszir i Miriam

W niewielkim obozie Harszam pod Irbilem mieszkają też Irakijczycy. Jest środek tygodnia, wesele ciągle trwa. Pan młody ubrany w pasiastą koszulkę z kołnierzykiem przyjmuje życzenia i zaprasza na mięso i ryż – ale w tej części obejścia zostać mogą tylko mężczyźni. Kobiety wchodzą do niewielkiego pomieszczenia, w którym jest około 30 innych pań – świeżo upieczona żona w ciemnozielonej chuście wygląda na mocno przejętą. – Na razie tu będziemy mieszkać – pokazuje na gołe ściany w skromnym pomieszczeniu.

W innych kontenerach jest bardzo podobnie. Wszechobecny kurz wdziera się do nosa, większość ma problemy z oddychaniem. 13-letnia Menar cierpi na jakąś chorobę skóry – jaką, nie wiadomo – łuszczyca, alergia, a może jeszcze coś innego. Lekarz zapisał jej kilka leków, wśród nich zwykłą wazelinę. Dziewczynka ma zaczerwienioną skórę na rękach i nogach, opuchniętą twarz.

W jednym z kontenerów mieszkają również Baszir abu Salam i jego żona Miriam. Chociaż są muzułmanami, w Mosulu dopadło ich Państwo Islamskie. Kuzyna Baszira dżihadyści zabili, bo był irackim policjantem. Mieszkańcom urządzili szkolenia na temat odpowiedniego zachowania, ubioru. Wprowadzono obowiązek modlitw w meczecie pięć razy dziennie, zakazano radia, telewizji – odbiorniki i anteny satelitarne trafiły na śmietnik – zamiast tego dostali publiczne egzekucje.

Baszir przesiedział dwa dni w więzieniu z zawiązanymi oczami, ponieważ podczas jednego z przeszukań w jego domu dżihadyści znaleźli paczkę papierosów – również zakazanych. Kolejną reprymendę otrzymał po tym, jak Menar zamiast czarnej abai założyła czerwoną. Baszir był taksówkarzem, ale sprzedał samochód, kiedy nastało Państwo Islamskie – ceny poszły mocno w górę, a Menar potrzebowała leków.

Z Mosulu nie mogli wyjechać, bo szmuglerzy kasowali po 800 dol. od osoby – dla nich były to nieosiągalne sumy. Uciekli dopiero w trakcie rządowej ofensywy na Mosul, jako zakładnicy dżihadystów, w grupie 200 rodzin. – Przez 80 dni trzymali nas na pustyni, prowadzili w kierunku Syrii, byliśmy ich żywymi tarczami – wspomina Baszir. Uwolnili się dopiero, gdy po kolejnym irackim ataku siły Państwa Islamskiego poszły w rozsypkę.

Hiszam i Tisam

– Mieliśmy piękny dom w Sindżar, został całkowicie zniszczony – dzieci Hiszama i Tisam oglądają kilka cudem ocalonych zdjęć. Hiszam był zamożnym człowiekiem, właścicielem salonów samochodowych, sklepu z generatorami, kawiarni. Wygodne życie, jakie wiedli, skończyło się z chwilą wejścia do miasta Państwa Islamskiego. Wszyscy, którzy pracowali dla rządu – żołnierze, policjanci, nauczyciele, w tym bracia Hiszama i Tisam, zostali zamknięci w meczecie i skazani na śmierć – udało im się uciec, kiedy w meczet uderzył amerykański pocisk. – To był znak, że musimy natychmiast uciekać – opowiada Hiszam.

Rodzina wzięła ze sobą tylko dokumenty i 5 tys. dol. Po 27 godzinach w końcu dotarli do Irbilu. Wynajęli mieszkanie, ale pieniądze skończyły się po dwóch miesiącach. – Nie mamy już nic – mówi Hiszam w swoim skromnie urządzonym kontenerze w obozie Harszam. Z troską patrzy na swoją kilkuletnią córeczkę, która potrzebuje operacji serca, ale lekarze nie chcą się jej podjąć ze względu na wysokie ryzyko niepowodzenia. – Mieszkamy w naszym kraju bez żadnych praw – mówi gorzko Hiszam.

Nastroje w samym Kurdystanie nie są najlepsze. Po zeszłorocznym referendum niepodległościowym raczej trudno świętować. Wprawdzie 93 proc. z 4,5 mln zarejestrowanych Kurdów opowiedziało się za utrzymaniem związków z Bagdadem, ale wielu z nich przyznaje, że głosować mogli tylko na „tak”, patrzono im na ręce, a zatrudnionym w sektorze publicznym pracodawcy kazali dostarczyć zdjęcia kart do głosowania. Uważają, że władze pospieszyły się z decyzją o referendum. Ostatecznie nie przyniosło ono niepodległości, wręcz przeciwnie – Bagdad ograniczył autonomię regionu.

I jeszcze uchodźcy. Od początku wojny z sąsiedniej Syrii wyjechało prawie 6 mln osób, z czego większość mieszka w Libanie, Turcji i Jordanii. Do Iraku przedostało się ok. 250 tys. Syryjczyków, głównie Kurdów – mieszkają dziś w obozach rozsianych w irackim Kurdystanie, dokąd trafiło również 1,5 mln z ponad 3 mln wewnętrznie przesiedlonych Irakijczyków – dziś co czwarty mieszkaniec irackiego Kurdystanu jest uchodźcą lub przesiedleńcem.

W obozach coraz większym problemem są pieniądze – brakuje co najmniej połowy środków na pokrycie kosztów utrzymania. W dodatku ani przesiedleni Irakijczycy, ani Kurdowie z Syrii nie czują się w Kurdystanie najlepiej. Ci drudzy doceniają fakt, że lokalny rząd pomógł im w trudnych chwilach. Ale też słyszą, że zabierają miejscowym pracę, ziemię: – Uważają, że jesteśmy Syryjczykami, nie Kurdami – mówi jeden z nich. Poza tym „miejscowy” to w tej części świata pojęcie bardzo względne.

AGNIESZKA ZAGNER Z IRBILU

*

Polską Misję Medyczną można wesprzeć w zakupie zestawów pomocowych dla Syrii (https://www.pmm.org.pl/pl/zestawy-2/), wpłacając pieniądze na specjalne konto 08 1240 4650 1111 0010 4607 7315

Polityka 48.2018 (3188) z dnia 27.11.2018; Świat; s. 49
Oryginalny tytuł tekstu: "Śluby i groby"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama