O odrębnym budżecie dla strefy euro mowa była już od kilku lat, ale konkretne przymiarki zaczęły się na wiosnę. Zapowiedź znalazła się w projekcie nowej unijnej perspektywy finansowej na lata 2021–27, pokazanym w maju przez Komisję Europejską, oraz w czerwcowej deklaracji kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Emmanuela Macrona z branderburskiego Mesenbergu. Przygotowana na tej podstawie przez Niemców i Francuzów propozycja ma być dziś pokazana ministrom finansów pozostałych państw Unii. Czy mamy się czego obawiać? I tak, i nie, diabeł tkwi w szczegółach.
Czytaj też: Czy Unia skazana jest na zgniłe kompromisy
Przycięte ambicje Macrona
Dla Francuzów dużym sukcesem jest samo to, że udało się uzgodnić propozycję budżetu strefy euro. Do tej pory rząd Angeli Merkel raczej odżegnywał się od inicjatyw, które mogłyby zagrozić spójności całej Unii i uwspólniać koszty polityki gospodarczej poszczególnych państw.
Emmanuel Macron poparł ten projekt w swoim programowym europejskim przemówieniu na Sorbonie we wrześniu 2017 r. Uzgodnienie wspólnej francusko-niemieckiej propozycji jest kolejnym prezentem dla Macrona przed jego niedzielnym przemówieniem w Bundestagu. Wcześniej Merkel wsparła jego plany budowy europejskiej armii.
Z dokumentu, który przesłano do europejskich stolic, wynika jednak, że francuskie ambicje dotyczące eurolandu zostały w nim mocno poskromione. Macronowi marzył się wielki budżet, który miał w razie kryzysów służyć stabilizacji makroekonomicznej państw strefy euro. Miał on w docelowej postaci sięgać kilku procent PKB strefy euro, czyli setek miliardów euro.
Niemcy, a także inne państwa strefy euro, które już dokładają sporo do unijnej kasy, jak Holandia czy Finlandia, sprzeciwiały się tego rodzaju zapędom. I przygotowany dokument przykrawa francuskie plany do budżetowych realiów.
Czytaj też: Czy Unia Europejska przetrwa
Na zwiększanie konkurencyjności
We francusko-niemieckim dokumencie nie ma mowy o wysokości unijnego budżetu, a nacisk położony jest na cele promowane przez Berlin, czyli „wyższy poziom konwergencji i konkurencyjności” w strefie euro. Pieniądze z budżetu mają być przeznaczone na „dofinansowanie prowzrostowych wydatków publicznych na inwestycje, badania i rozwój, innowacje oraz kapitał ludzki”.
Budżet strefy euro ma być częścią unijnego, co oznacza, że jego ramy prawne nie zostaną zdecydowane w ramach samego eurolandu, ale w gronie wszystkich 27 członków Unii. Również wysokość tego budżetu ma być elementem negocjacji unijnej perspektywy finansowej dla wszystkich państw Unii. Z kolei wydatki będą dotyczyły wyłącznie państw strefy euro, ponieważ mają one ograniczone możliwości w polityce ekonomicznej, nie prowadzą bowiem własnej polityki pieniężnej.
Niejasne pozostają źródła finansowania nowego budżetu eurolandu. Dokument mówi o regularnych wpłatach państw członkowskich na podstawie zewnętrznych źródeł, takich jak nieuchwalony jeszcze dodatek od transakcji finansowych, oraz z zaplanowanego przez Komisję Europejską funduszu (tzw. Reform Delivery Tool). Szczegóły mają być uregulowane w porozumieniu międzyrządowym państw strefy euro.
Czytaj też: Włoski rząd idzie na konfrontację z Brukselą
Na razie niegroźny?
Z polskiego punktu widzenia projekt może budzić mieszane uczucia. Z jednej strony pogłębia on instytucjonalną odrębność strefy euro i może stanowić zaczątek projektu „rozjeżdżania się” Unii i strefy euro, w którym to euroland stanie się centrum decyzyjnym. Byłoby to niekorzystne dla Warszawy, zwłaszcza dopóki Polska pozostanie poza strefą euro. Oznaczałoby to spełnianie się scenariusza „Europy dwóch prędkości”, z Warszawą przesuwającą się na peryferie Europy.
Z drugiej strony na razie budżet strefy euro ma być ograniczony, włączony w unijną perspektywę finansową i poddany pod kontrolę wszystkich państw Unii, w tym Polski. Pozostajemy więc przy stole i utrzymujemy wpływ na podejmowane decyzje. W obecnej postaci propozycja nie wydaje się bardzo groźna dla Polski.
Pytanie, co będzie dalej, gdy kanclerzem Niemiec przestanie być Angela Merkel. Wówczas Emmanuel Macron i Francuzi zapewne wzmocnią się w Europie, co oznacza ryzyko, że strefa euro będzie się dalej izolowała od reszty Unii. Wówczas prezentowany właśnie dokument może się stać zaczątkiem niekorzystnego dla Polski trendu.