Wbrew mydleniu oczu przez niektórych, zwłaszcza brytyjskich polityków, brexit nie będzie sukcesem. Odejście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej to zła wiadomość zarówno dla Brytyjczyków, jak i obywateli pozostałych państw europejskich – w tym nas, Polaków. Ale osiągnięcie porozumienia pozwala nam uniknąć katastrofy, jaką byłby brexit bez regulacji. Owszem, bardziej ucierpieliby na tym Brytyjczycy, ale dla Europy i Polski to też byłby niekorzystny scenariusz.
Czytaj też: Czy Unia Europejska przetrwa
Unikniemy katastrofy
Zawarcie umowy brexitowej jest korzystne dla Polski z wielu powodów. Pozwala Polakom już mieszkającym na Wyspach na zachowanie ich praw na korzystnych warunkach, jakie obowiązują na podstawie obecnego członkostwa Wielkiej Brytanii w UE. Znika ryzyko nagłego – w dniu brexitu, czyli 29 marca przyszłego roku – wprowadzenia ceł i innych barier w handlu, co uderzyłoby w polskie firmy i całą gospodarkę. Podtrzymana zostanie współpraca z Londynem w sprawie zwalczania przestępczości czy terroryzmu.
Brytyjska premier podczas rozmów z Brukselą powtarzała, że brak umowy jest lepszy niż zła umowa, ale to był raczej chwyt negocjacyjny. Theresa May zdawała sobie sprawę, że rozwód z Unią bez porozumienia oznaczałby dla jej kraju m.in. ryzyko stagnacji gospodarczej.
Nie znamy dokładnych warunków umowy brexitowej, która podobno liczy sobie 500 stron. Wiadomo, że zgodnie z obietnicą May brexit nie będzie oznaczał powrotu posterunków granicznych i celnych na granicy między Irlandią a brytyjską Irlandią Północną, co było głównym problemem na ostatnim etapie negocjacji. Oznacza to zapewne, że niektóre unijne regulacje, zwłaszcza weterynaryjne, pozostaną w mocy w Irlandii Północnej.
Umowa reguluje też 21-miesięczny okres przejściowy, podczas którego unijne reguły będą dalej obowiązywały w Wielkiej Brytanii, a także rozliczenia finansowe między Londynem a Brukselą (Wielka Brytania będzie musiała wpłacić jeszcze do unijnego budżetu do 45 mld euro). Umowie ma towarzyszyć zwięzła deklaracja polityczna opisująca przyszłe stosunki brytyjsko-unijne, których warunki będą szczegółowo negocjowane w najbliższych latach.
Czytaj też: Jak zmieni się życie Brytyjczyków po wyjściu z UE
Jeszcze daleka droga
Czy to oznacza, że możemy odetchnąć z ulgą? Jeszcze nie. Porozumienie zaakceptowane za poziomie negocjatorów musi jeszcze zyskać polityczne poparcie – zarówno w Unii, jak i Wielkiej Brytanii.
Problemy mogą być zwłaszcza z tym drugim. Dziś wczesnym popołudniem zbiera się brytyjski rząd, który będzie musiał zaakceptować przedstawiony przez May tekst. Przeciwnicy umowy, na czele z byłym szefem dyplomacji Borisem Johnsonem, naciskają na ministrów, by sprzeciwili się premier, bo uczyni ona ze Zjednoczonego Królestwa „państwo wasalne”. Ze strony Unii porozumienie zatwierdzą ministrowie ds. europejskich. Jeśli obie strony zaaprobują umowę, w niedzielę 25 listopada zostanie podpisana na szczycie unijno-brytyjskim w Brukseli.
Konieczna będzie jeszcze ratyfikacja umowy przez parlamenty, o co nie będzie łatwo na Wyspach. Przeciwko porozumieniu wypowiadają się zwolennicy „twardego brexitu” z Partii Konserwatywnej pani premier, sceptyczni są też partnerzy koalicyjni May z północnoirlandzkiej partii DUP. Również opozycyjna Partia Pracy sygnalizuje, że może nie poprzeć umowy.
Dopiero po przejściu tej długiej drogi porozumienie wejdzie w życie. Z końcem marca przyszłego roku, po ponad 45 latach od wstąpienia, Wielka Brytania opuści europejską wspólnotę.